„Baśka miała fajny biust”, „Był chyba maj, Park na Grochowie”, „Pijemy za lepszy czas, za każdy dzień, który w życiu trwa”. Te trzy cytaty chyba wystarczą, aby szybko zorientować się z jakim zespołem mamy do czynienia. Bo czy ktokolwiek posiadający odbiornik radiowy w Polsce może nie wiedzieć o kogo chodzi? Przeboje, które wylansowały Wilki już w nowym tysiącleciu, do dziś są zamęczane i regularnie zapętlane. Założę się jednak, że niewiele osób może mieć pojęcie, że nie od samego początku grupa szła w tak przebojowy poprock. Jej debiut był zgoła inny, choć wywołał w sumie tak samo duże poruszenie jak wspomniana „Baśka”. Stał tylko na zupełnie innym, nieporównywalnie wyższym poziomie. Był świeży, był nowatorski, był niecodzienny, był poruszający. Tak, dziś debiutancki album Wilków. Album co najmniej bardzo dobry.

Niebotyczne liczby. Jak na ówczesne czasy krążek rozszedł się w fenomenalnym nakładzie. W jakim dokładnie? W tym przypadku statystyki sobie, prawdziwe życie sobie. To był początek lat 90-tych, kiedy rynek pirackich kopii przeżywał największy rozkwit. Nie jest fizycznie możliwe, aby ustalić ile egzemplarzy sprzedano… pewnie gdyby doliczyć „szarą strefę” otrzymalibyśmy wartość dwukrotnie większą niż oficjalną. Mimo tego był to wynik oszałamiający, choć początkowo niewiele na taki sukces wskazywało. Dobór singli nie był specjalnie trafiony, a hitowy „Son of The Blue Sky” został uznany jako niewarty uwagi. Szybko jednak błąd naprawiono i to co stało się dalej, przerosło wszelkie oczekiwania.

Zapanował szał na Wilki. Ktokolwiek usłyszał po raz pierwszy tę płytę, nie mógł podejrzewać, że jest to debiut. Debiutanci po prostu nie nagrywają muzyki tak dojrzałej i wyjątkowej. Tu nic nie było kopią, tu właściwie nic nie było wtórne. Wątpię, żebym był w stanie znaleźć drugi, podobnie brzmiący krążek. Fenomenalny, miejscami niepokojący, miejscami przesterowany wokal Gawlińskiego. To on głównie buduje cały nastrój. Dokładając do tego syntezatorowe fragmenty, plemienne bębny, nieskomplikowane, aczkolwiek bardzo chwytliwe solówki gitarowe – naszym oczom ukazuje się właściwie całość materiału. Będę nudny… ale tu się wszystko zgadza. Od intrygującego wstępu („Eroll”, „Nic Zamieszkują Demony”), poprzez znakomite ballady („Son of The Blue Sky”, „Beniamin”), czysto rockowe kawałki („Amiranda”, „Glorya”), aż po dynamiczny „Aborygen”.

Dodatkowo poetyckie teksty, znakomity mastering i aranże. Ostatnio odkryłem tą płytę po raz kolejny. Ale wiecie co? Chcę ją odkrywać jeszcze i jeszcze.

© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone