Mówi się, że najważniejszym sprawdzianem dla twórczości każdego zespołu jest wydanie trzeciego albumu. No i tak się właśnie składa że “The Battle At Garden’s Gate” to trzeci krążek w dyskografii wzbudzającego sporo emocji zespołu Greta Van Fleet. No dobra, de facto nie trzeci… ale liczę epkę “From The Fires” jako też pełnoprawny album. Tak, wiem – to naciągane.

Nie lubię marudzenia związanego z zespołem bracii Kiszka. Panowie o swojsko brzmiących nazwiskach ciągle obrzucani są oskarżeniami o kopiowanie Led Zeppelin, o brak świeżości czy innowacyjności w swojej muzyce. Na czele tej krucjaty stoi maruda niszczyciel dobrej zabawy Steven Wilson, który chyba zawiedziony odbiorem swoich ostatnich dokonań, regularnie wylewa żale na twórczość Grety. A ja uważam, że nawet jeśli dokonania zespołu bazują na Zeppelinach (bo tak jest), to nie jest to nic złego. Właśnie takie kapele kultywują tradycję tego klasycznego rocka, ratując go przy okazji od zapomnienia. Tym bardziej, że jak widać zapotrzebowanie nadal jest, a jak pokazuje ta płyta, muzyka Grety Van Fleet ewoluuje ku własemu stylowi, bardzo dobremu stylowi.

Grupa promowała album czterema udanie brzmiącymi singlami. Właściwie z każdym kolejnym mój apetyt rósł coraz bardziej. Świetny “Heat Above” z organowym początkiem i smyczkowi wstawkami, lekki oraz przenoszący w czasy Woodstocku 69′ “My Way Soon”, znakomicie ukazujący siłę głosu Kiszki “Age of Machine” czy w końcu… fenomalny, wprawiający w zadumienie “Broken Bells”. Choć to i tak nie jest najlepsze co nas na tym krążku czeka. Od utworu numer dziewięć do samego końca mamy prawdziwe wspaniałości. Gitarowy “Caravel”, świetny “The Barbarians” z fajnie pobrzdękującymi organami w tle i w końcu epicki “The Weight of Dreams”. Dawno nie słyszałem tak dobrego kawałka. Poezja dla uszu, uwielbiam i kocham. Polecam kupić i samemu to przeżyć.

© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone