Czterdzieści lat stuknęło w tym roku nastoletniej miłości. Kawał czasu jakby nie patrzeć, idealny moment aby odpalić huczną imprezę i odpowiednio poświętować. Muniek wyszedł dokładnie z tego samego założenia i stwierdził, że sprawi fanom prezent w postaci reaktywowanego składu z „Kinga”. Zaangażował znów Janka Benedeka, pozostałym chłopakom z zespołu kazał się nie wtrącać i autorytarnie stwierdził, że on pisze teksty, Janek muzykę, a reszta po prostu gra. Czy wyszedł z tego drugi „King”? No nie, ale nadal jest co najmniej przyzwoicie.
Benedek zapowiadając album stwierdził, że muzycznie krążek będzie „soundtrackiem naszych czasów, w rytmie miejsko-rockowej motoryki, nie unikającym także modernistycznej elektroniki”. Strasznie zagmatwany ten opis, wzbudził na początku moje spore obawy. Jednak faktycznie jest tu rockowo, jest tu dużo poszukiwań brzmień dawnego T. Love („Tomek, „Ja Ciebie Kocham”), ale przede wszystkim, całość podszyta jest dużą dawką elektroniki. Jest sporo syntezatorów, momentami przechodzi to wręcz w coś na kształt newromantic. Takiego kawałka jak „Deszcz” nie powstydziliby się najlepsi przedstawiciele tego nurtu. W każdym razie, im bliżej premiery tym bardziej moje obawy malały. Okej, „Pochodnia” to nie było do końca coś, co po T. Love oczekuję, ale „Ponura Żniwiarka” czy „Ja Ciebie Kocham”? Brałem w ciemno, a szczególnie ten drugi wszedł mi niesamowicie.
Ostatecznie cenię sobie tę płytę przede wszystkim za jedno. Jest jakaś, ma wyrazistość, ma styl. Bardzo tego potrzebowałem po poprzednim krążku. Tam podobały mi się maksymalnie 3-4 kawałki, całość wydawała się strasznie rozmyta i nijaka. A tu znowu jest to coś. Refren w „XYZ”, harmonijka w „Ponurej Żniwiarce”, saks w jakże świetnym tekstowo i osobistym „Trzy Czwarte”. Są te momenty, które decydują, że jestem na tak. Poprzedni album wyszedł słabo, ten jest udany, tylko krótki… zaledwie 35 minut. No Proszę Państwa, co to jest. Trzeba od razu słuchać drugi raz.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone