Nic konkretnie o muzyce, tylko bełkot o sobie… dramat.” Dawno nic nie pisałem. Po pierwsze dotknęło mnie najpowszechniejsze zjawisko na świecie – brak czasu. Po drugie, czerpię ostatnio naprawdę dużą przyjemność z słuchania muzyki, ale, przez jakiś czas, miałem też przyjemność zostawiania przemyśleń na jej temat tylko dla siebie. W końcu się to jednak zmieniło. Znowu zacząłem od siebie… ale obiecuję, już zmieniam temat.
Zaraz miną ponad dwa miesiące od śmierci Sinead O’ Connor. Odszedł symbol buntu, dla wielu buntu niezrozumiałego. Przyznam, że nie zawsze stałem po stronie wokalistki. Sam wielokrotnie kwestionowałem to co chciała przekazać. Bo bez wątpienia była postacią niezwykle tragiczną i skomplikowaną. Z drugiej strony niezwykle wyrazistą. Wtedy – 26 lipca, zrobiło mi się jednak dość przykro. Może dlatego, że odeszła tak smutna postać? Że już nigdy nie wyszła na prostą? Nie wiem. W każdym razie wróciłem do dwóch pierwszych albumów Sinead. Znów odsłuchałem „Jackie” czy „Nothing Compares 2 U”. Coś mnie przeszyło, a jednocześnie ogarnął mnie pewien komfortowy spokój. Stwierdziłem, że ta muzyka nadal ma coś w sobie.
Kariera wokalistki przypomina mi działanie samolotu podczas przeciągnięcia. Błyskawiczny wzlot i tak samo dynamiczny upadek. Wszystko działo się tak szybko i intensywnie. O’ Connor zyskała głos, zaczęła być zauważalna. Została artystką roku według „Rolling Stone”. Była jednak wciąż niezwyciężona, nie chciała się dostosować i wciąż ceniła niezależność. Nigdy się nie ugięła, a kiedy na wizji podarła zdjęcie papieża przypieczętowała swój cyrograf ostracyzmu. To paradoksalne, bo mam wrażenie, że gdyby urodziła się nieco później, jej los mógłby być zgoła inny.
Tomasz Beksiński napisał kiedyś, że Sinead na swojej drugiej płycie brzmi jak Suzanne Vega. Nie jestem aż tak drastyczny, ale też wolę debiut wokalistki. Ten pazur, zadziorność i niesamowitą siłę jaką niesie ten album. Sinead na „The Lion and the Cobra” krzyczy, a ten krzyk rozdziera wszystkie ściany. Na drugim jest dużo spokojniej, jest komfortowo i usypiająco. Wciąż jednak to klasyk – nie tak dobry, ale bardzo charakterystyczny ślad w historii muzyki.
No i znowu było o sobie. Wybaczcie.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone