Umówmy się od razu. Nigdy nie byłem fanem zespołu Scorpions, ba, niespecjalnie sobie niemiecką grupę ceniłem. Czułem małą dozę sympatii do wybranych albumów z lat 70. i 80., ale nigdy nie traktowałem tego inaczej niż po prostu solidnego, niewybitnego hardrockowego grania. Zawsze fajnie słuchało się „Blackout”, przyjemnie w głośnikach pobrzmiewało też „Love at First Sting” czy „Animal Magnetism”, ale to zawsze byli tylko Scorpions. Spoko, ale nic poza tym. Dlatego też przechodziłem całkowicie obok niemieckich nowości z ostatnich lat. Nie trzymały one jakiegoś wysokiego poziomu, aczkolwiek ich niewątpliwą zaletą jest fakt, że Panowie grali na nich chociaż klasycznie, hardrockowo („Return To Forever”), a nie wymyślali kwadratowe jaja jak na „Eye II Eye”, która najlepiej nadaje się, co najwyżej, do odstraszania słuchacza od jakichkolwiek muzycznych form na bardzo długi czas.
I właśnie pod wpływem tych wszystkich czynników ukryła mi się gdzieś informacja, że Niemcy po 7 latach przerwy wracają z nowym materiałem i w dodatku w odświeżonym składzie. Zmiana nastąpiła na garach, gdzie James’a Kottaka zastąpił doskonale znany z Motorhead – Mikkey Dee. Jednak kiedy zacząłem zagłębiać się w temat, nie tylko ta korekta zwróciła moją uwagę, ale także fakt powrotu Scorpions do udanych okładek. Gdzieś na przestrzeni lat im się ta umiejętność zatraciła, a tu nagle mamy coś, co znowu przykuwa oko. Ewidentne nawiązanie do „Blackout”, ale bardzo udane. Po prostu świetna grafika.
Zaskoczył mnie też fakt wyjątkowo dużej ilości pozytywnych recenzji na temat rzeczonego „Rock Believer”. Przejrzałem kilka lubianych przeze mnie źródeł i wszędzie zadowolenie było co najmniej umiarkowane. Pozostało więc sięgnąć po krążek. I co się okazało? Że w gruncie rzeczy jest naprawdę nieźle, a wręcz skłaniam się do zdania, że to najlepsza płyta Scorpions od lat. To jest tylko i aż powrót do klasyki, ale ja nic więcej już od Niemców nie oczekuję. Tym bardziej, że tu są w formie, a Schenker nagrywa swoje najlepsze riffy od lat. „Shining Of Your Soul” czy „Seventh Sun” – no tego się słucha!
W sumie się cieszę, bo w końcu dostałem do ręki argument, żeby złagodzić swoje zdanie o jakby nie patrzeć legendzie.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone