Na dobry początek należałoby poświęcić kilka słów płycie od której wszystko się zaczęło. A konkretnie płycie, która rozpoczęła moją szczęśliwie trwającą do dziś, przygodę z rockiem i jego progresywną odmianą.
Po nieudanej Hold Your Fire wydanej w 1987, zawierającej między innymi takie kompozycje jak Tai Chan (Jezus Maria, jak w ogóle to się tam znalazło), w roku 1989 pojawia się Presto. Pozbawione syntezatorowych naleciałości brzmienie, przez sympatyczny magazyn The Rolling Stones zostało mocno porównane do The Police. Zespół nie poprzestał jednak na laurach i 2 lata później publikuje Roll The Bones…
PS. o teledysku do Time Stand Still można jedynie opowiedzieć suchym żartem że na pytanie ile chcecie green screena chłopaki odpowiedzeli po prostu: TAK. Co tam się dzieje to ja nie wiem. No ale dobra, posikaliśmy się już ze śmiechu, a naprawdę można odnieść wrażenie, że po tej płycie fani rozwieszali plakaty o zaginięciu Alexa Lifesona.
No ale ja nie o tym. Ukazuje się Roll The Bones. Jak na kanadyjskie trio przystało jest to płyta na czasie, zawierająca rapowane wstawki, ale również powrót do gitarowego i nieco ostrzejszego brzmienia. Nie ma już złagodzonego tonu i widać że kanadyjczycy powoli zaczęli się odnajdywać w erze posyntezatorowej.
Dlaczego od tej płyty się zaczęło? Ano spodobała mi się okładka. Mam swój taki ranking okładek płyt rockowych no i ta jest naprawdę wysoko. Podoba mi się, po prostu. Potem odsłuchałem tytułowy utwór, przebojowy kawałek z rapowaną wstawką. Długo uważałem go za najlepszy, ale… następnie zachwycałem się Ghost of a Chance z mega sympatyczną gitarą Alexa, ale też przede wszystkim fantastycznym tekstem Pearta. A teraz uważam że najlepsza kompozycja to jednak Dreamline. No wjeżdża ten basik Geddyego pięknie na początku, potem podkręcenie tempa i jeszcze solówka Lifeson. Lubię to.
Nie jest to najlepsza płyta Rush, nie jest to nawet dla mnie najlepsza płyta Rush lat 90. Ale przez ogromny sentyment zawsze będzie dla mnie tą jedną z najważniejszych.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone