Pandemia, ach ta pandemia. Mniej więcej w momencie gdy powstawała ta płyta, Rammstein powinien dawać kolejne ogniste show na stadionowej trasie, a Flake grzać się w kotle podczas wykonania „Mein Teil”. Tak się jednak nie stało, stadiony stały puste, a panowie ostro zabrali się do pracy i wyjątkowo szybko ukończyli kolejny krążek. Nie czekaliśmy tym razem 10 lat, nie dostaliśmy w międzyczasie milion wydawnictw koncertowych, tylko po prostu soczysty album z nagraniami studyjnymi. Ostatni? Są takie plotki, ale wątpię… chociaż kto wie.
Motywem przewodnim „Zeit” jest przemijanie, egzystencja i wspomniany w tytule czas, a Niemcy jawią się na tym krążku na bardzo dojrzałych i refleksyjnych. Wydorośleli? Myślę, że zawsze byli dorośli, tylko czasami po prostu lubili pobawić się formą, puścić oczko do słuchaczy. Przecież właśnie za to wszyscy ich kochają. Jednak oni też doskonale zdają sobie sprawę, że młodsi już nie będą, że gdzieś za pasem już ta 60-tka i nieubłaganie do końca bliżej niż dalej. No i chyba właśnie z taką myślą weszli do studia. Nic nie rewolucjonizowali, to nadal jest stary i dobry Rammstein, ale pozwolili sobie na chwilę poważniejszej refleksji. Chyba nigdy całościowo niemiecki zespół nie był aż tak poważny, chociaż nie zatracił też swojej lubieżnej strony – patrz „Dicke Tritten” czy „Giftig”.
Przez moment zastanawiałem się, czy jednak wydanie płyty przez Rammstein, nie jest już bardziej wydarzeniem kultowym, mistycznym niż faktycznie artystycznym. Ale nie… to jest wciąż za solidny poziom. Są momenty słabsze jak „Zick Zack” albo „Schwarz”, ale są też znakomite wzloty. Całość się równoważy, a ta poważna forma nadaje fajnej świeżości. To naprawdę miłe uczucie, że Panowie nie starają się być na siłę młodzi. Oni się z tym godzą i wprost o tym mówią. Dodatkowo wciąż wypuszczają świetne przeboje i dają widowiskowe show pełnym arenom stadionowym. Czego chcieć więcej? Niech ta niemiecka machina toczy się dalej i da nam jeszcze trochę przyjemności.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone