Tak naprawdę to na początku polubiłem Gabriela wcale nie za muzykę. Uwielbiałem jego teledyski. Oglądałem je namiętnie… do tego stopnia, że właściwie do dziś znam na pamięć wszystkie. Kiedy wszyscy w poszukiwaniu swoich ulubionych klipów siadali przez telewizor żeby obejrzeć MTV, Vivę czy inne VH1 to ja odpalałem po raz setny wideo do “Games Without Frontiers” czy “Big Time”. Z biegiem czasu to jednak minęło.

Minęło, bo miłość do teledysków przebiła miłość do muzyki Gabriela. Stopniowo, powoli. Najpierw zasłuchiwałem się w chyba najprzystępniejszej dla przeciętnego słuchacza “So”. Dopiero po jakimś czasie stwierdziłem, że jednak to co najlepsze w karierze byłego frontmana Genesis to beztytułowe płyty od pierwszej do czwartej. Kopalnia znakomitej, artystycznej muzyki. No więc… żadną z nich się dzisiaj nie zajmiemy. Posuniemy się w czasie trochę dalej – do 1992 roku, kiedy to Peter Gabriel wydaje krążek zatytułowany “Us”.

Zdecydowanie trzeba stwierdzić, że jest to najbardziej osobisty album w karierze muzyka. Nałożyło się na to kilka elementów. Początek lat 90. to moment kiedy kończą się dwa związki Petera – ten z żoną i ten… z kochanką. Ma również problemy w kontaktach z córką, a dodatkowo wkracza w piątą dekadę życia. Cały ten życiowy rozdział postanawia zamknąć nagrywając właśnie “Us”. Jest to album, który z jednej strony jest przedłużeniem popowego stylu zawartego na “So”, ale stoi jednak na wyższym, artystycznym poziomie. Jest tutaj więcej artyzmu, kawałki zawarte na albumie są bardziej przejmujące i osobiste. Choć też nie wszystkie. “Steam” to naturalny bliźniak “Sledgehammer”, “”Blood Of Eden” znajdzie odpowednik w “Don’t Give Up”. Przejmująco robi się natomiast bardzo w “Come Talk To Me” czy “Love To Be Loved”. Jest też mój faworyt – “Fourteen Black Paintings”. Osadzony w nurcie world music, nawiązuje do poprzedniego krążka Gabriela – “Passion”.

Kończąc pokuszę się w sumie o stwierdzenie że to najważniejsza płyta w dorobku Gabriela.

Dzięki!

© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone