Urodziłem się w 1999 roku. Dzisiaj chcę jednak zacząć od zgoła innej daty. 1980 rok – banalnie proste wyliczenie szybko wskazuje, że mówimy o okolicznościach, które zdarzyły się 19 lat przed moimi narodzinami. Zrobiłem więc szybki research i wypisałem sobie kilka najważniejszych wydarzeń, które miały wówczas miejsce. W kwietniu niepodległość uzyskało Zimbabwe, w Stanach Zjednoczonych zmarł genialny Alfred Hitchcock, a w grudniu dokonano zabójstwa Johna Lennona. W tym samym miesiącu stało się jednak coś jeszcze. Tak jakby odejście jednego z Beatlesów nie było wystarczającym ciosem dla muzyki… Zmarł John Bohnam, a chwilę poźniej rozwiązano Led Zeppelin. Kolejne proste wyliczenie: od tego momentu mijają 43 lata. Wielu czekało, ale od tego momentu Zeppelini już nigdy nie powrócili w pełnej formie.
Najbardziej nieprzejednany i zawzięty w tej kwestii był zawsze Plant. Jednak nawet on pozwolił sobie na pewne ustępstwa. W latach 90 znów zaczął współpracować z Pagem, czego efektem jest m.in. wspomniane dzisiaj „No Quarter”. To nie było jednak Led Zeppelin, nie było tutaj Jonesa, nie było (co oczywiste) Bohnama. Plant pytany gdzie znajduje się basista i klawiszowiec swojego dawnego zespołu, odpowiadał lekceważąco „na zewnątrz, parkuje samochód”. To były te niuanse, to były te rysy, które sprawiały, że to nadal był jedynie szyld „Page&Plant”.
Panowie nagrywając ten krążek zrealizowali także jedno ze swoich marzeń. Zawsze chcieli nadać utworom Zeppelinów nieco innego brzmienia. Wtrącić trochę orientu, egzotycznych instrumentów. Choć całość materiału zarejestrowano w londyńskim studio, część utworów doczekała się też swojej nietypowej wersji na żywo. „City Don’t Cry”, „Wah Wah” i „Yallah” pochodzą z wycieczki obu muzyków do Maroka. Szczególnie ten ostatni jest znakomity. Świetny muzycznie, dokładając do tego zgiełk gwarnego i zatłoczonego marokańskiego targu daje świetny efekt. Fenomenalnie słucha się też klasyków. „No Quarter” w nowej aranżacji nabrało zupełnie innego wymiaru, „Since I’ve Been Loving You” jak brzmiało pięknie, tak zabrzmiało również tutaj, a „Kashmir” choć nie ma tego pazura, wciąż powala na kolana.
Potem Page i Plant znowu powrócili, tym razem z premierowym materiałem… później ich drogi po raz kolejny się rozeszły. Cieszy jednak fakt, że „zatańczyli” jeszcze raz. Ich ostatnim wspólnym wydawnictwem nie będzie przynajmniej „Coda”.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone