Przygotowując się do naszej dzisiejszej rozmowy, wpisałem sobie w google hasło „Jacek Stęszewski”. Piąta albo szósta pozycja w wyszukiwarce brzmiała „Jacek Stęszewski: kto to?”. No właśnie, więc zapytam tak przewrotnie na samym początku: kto to? Gdybyś miał nakreślić swoją sylwetkę kilkoma słowami…

O kurde bele, takiego pytania się nie spodziewałem. <śmiech> No dobrze, wybrniemy z tego jakoś, choć człowiekowi zawsze najtrudniej mówić o sobie samym. Czterdziestotrzylatek od urodzenia związany z Katowicami, przywiązany linami do swojego miasta. Nigdy stąd nie wyjechałem na stałe, nawet nigdy nie zmieniłem swojego osiedla. Nie wiem dlaczego, coś mnie tu trzyma i sprawia, że czuję się dobrze. W planach mam kiedyś wyjazd, bardzo marzy mi się Barcelona, byłem tam już wiele razy, chciałbym kiedyś móc spędzać tam przynajmniej kilka miesięcy w roku. Jednak na pewno nie na ten moment, cały czas za dużo się dzieje, dużo jeszcze tutaj do zrobienia.

Co poza tym? Ojciec dwójki zajebistych dzieci, mąż i człowiek, który robi wiele rzeczy na raz. Pracujący jako IT Project Manager w bardzo fajnej firmie – iteo, zajmujący się muzyką i wszystkim dookoła niej – zarówno w Końcu Świata, jak i solowo, a od czasu do czasu jeszcze uczący angielskiego. Cały czas szukający czegoś, co trzeba by znaleźć, odkryć,  zdający sobie sprawę, że w życiu piękne są tylko chwile, cała reszta to szarpanina, katorga, gnicie,  wiosłowanie często pod prąd czy cytując „Dzień Świra” miotanie się bezradnym pieskiem. Tylko te momenty są naprawdę fajne…, czyli w tych fajnych momentach szczęśliwy, czasami odkopujący gdzieś to szczęście. Już od podstawówki zaprogramowany i załadowany smutnymi wierszami, opowiadaniami będącymi sumą nieszczęść historii naszego kraju. Dlatego też język polski wspominam jako taką mentalną rzeźnię. Bo jeśli już w podstawówce uczysz się na pamięć utworów literackich i do dzisiaj pamiętasz „haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią, malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg” i tak dalej, to wsiąka to w ciebie i nie tak łatwo być później optymistą w iście amerykańskim stylu i mieć śnieżnobiały uśmiech. Przynajmniej optymistą w twórczym tego słowa znaczeniu, bo życiowo raczej do smutasów się nie zaliczam.

W dodatku od szóstego roku życia byłem w harcerstwie, stąd też podejrzewam tak dużo tej czerni w moich tekstach. Wiem to i zdaje sobie z tego sprawę. Kilka razy próbowałem napisać wesołą piosenkę… jest  ”Pijany Tramwaj”, ale wyszedł z tego bardziej kabaret. Nie chciałbym nagrać całej płyty brzmiącej jak ten utwór. To jest raczej epizod. Są inne zespoły, które to robią świetnie. Chociażby Big Cyc czy Łydka Grubasa. Ja tekstowo poruszam się w zupełnie innych klimatach. Nie umiem pisać takich piosenek. Taki po prostu jestem i tak już przesiąknąłem różnymi rzeczami. Chyba mi z tym dobrze. Trochę odbiegłem od pytania, ale ten powyższy opis precyzuje kim jest Jacek Stęszewski.

Myślę, że to tyle…, aczkolwiek mógłbym jeszcze powiedzieć… wielki fan zarówno piłki nożnej, koszykówki i tym samym Diego Maradony i Michaela Jordana.

Zawsze będę twierdził, że do dziś to najlepszy piłkarz świata, a poza tym świetny człowiek, przynajmniej z tego co o nim przeczytałem, bo nigdy nie poznałem osobiście. Już jako 15 – latek utrzymywał całą swoją rodzinę, a wspomnę, że miał ośmioro rodzeństwa. W każdym razie gdybym miał być piłkarzem, chciałbym być jak Diego.

Do dzisiaj grywam też w koszykówkę. Michael Jordan zawsze był dla mnie inspiracją, symbolem ciężkiej pracy i niezłomności. Długo marzyłem o grze w NBA, nie udało się, moja kariera skończyła się na Klubie Huty Baildon. Jednak reaktywowałem temat i NBA mam zawsze w środy w Siemianowicach Śląskich. Powołałem taką grupę “emerytów” do grania i w każdą środę wchodzimy na parkiet i wtedy na boisku życie się nie liczy. To jest nasze NBA. Zadbałem też bardziej o siebie. Jakiś czas temu rzuciłem palenie, prowadzę nieco zdrowszy tryb życia, nie chciałbym się wykoleić po czterdziestce i skończyć z jakimś niedowładem czy udarem.  Przez wiele lat nie prowadziłem się najlepiej. Paliłem jak smok, za kołnierz też nie wylewałem.  Czułem po sobie, że zmieniam się w betonowy kloc. Teraz jako czterdziestotrzylatek czuję się lepiej niż te kilka lat wstecz.

Rozciągając to słowo wstępu, ja od razu uprzedzę na początku, że… mogę być w tej rozmowie nieco nieobiektywny. Ja po prostu bardzo lubię twórczość Końca Świata. Z przyjemnością wracam też do solowych „Peweksówki” i „Księżycówki”. Pamiętam, że wszystko zaczęło się, kiedy mój brat z 10 lat temu podrzucił mi do słuchania „Oranżadę”. Myślisz, że to wasza najlepsza płyta w dorobku?

Myślę, że najlepsza i na pewno najbardziej popularna. Są na to statystyki i pewne liczby. Ta płyta sprzedała się najlepiej, co oczywiście nie oznacza, że zarobiliśmy na niej miliony. To są nieco inne proporcje. Patrząc na Spotify czy na YouTube „Oranżada” jako piosenka znajduje się zawsze na pierwszym miejscu, zaraz później jest „Serce w Paryżu”. One zdecydowanie przodują, królują. Na koncertach też jest to zauważalne. Te utwory ewidentnie grzeją serduszka tych większych, jak i mniejszych, fanów. 

To jest też twój ulubiony album z dyskografii? Czy w ogóle byłbyś w stanie wskazać, że któryś jest twoim ulubionym?

Wszystkie są ulubione, jednak “Oranżada” ma w sobie te magiczne pierwiastki. Ten album pchnął nas do przodu, spopularyzował też nasz zespół tu i ówdzie. Może nie w takim stopniu jak każdy by sobie tego życzył i zamarzył, ale otworzył nam niejedne drzwi.  Jeżeli ktoś mówi, że gra, aby być niezależnym i podoba mu się granie dla dziesięciu osób, to zazwyczaj kłamie. Grasz po to, aby mieć jakiś odbiór, publiczność, kogoś, kto chwyta twój przekaz i płynie z tobą na tej samej fali i patrzy w tę samą stronę. Chcesz widzieć, że dostarczasz komuś jakieś przeżycia, emocje, że działasz na kogoś terapeutycznie, wiesz o co mi chodzi… 

To jest płyta, która dała nam naprawdę sporo i do dzisiaj trochę niesie do przodu  siłą inercji. Więc zdecydowanie tak, pod tym względem to moja ulubiona z pozostałych ulubionych płyt. Czy najlepsza pod względem tekstowym, kompozycyjnym, jakości nagrania? Można się kłócić, chociaż wydaje mi się, że raczej nie.  Co do  jakości nagrania na pewno nie. Pod tym względem najbardziej podoba mi się nasza ostatnia płyta „Durny”, gdzie był producent, my byliśmy mądrzejsi i cały proces nagrania był zdecydowanie bardziej uporządkowany. Jak puszczam „Durnego” nie mam poczucia, że brzmi to jak jakiś garaż. „Oranżada” może nie jest technicznie przyzwoita, ale Sex Pistols też nie brzmiał najlepiej, a zrobili karierę. Oczywiście to były inne czasy. Czasami są numery, które są nagrane przez kompa na partyzanta, czy też w słabym studio, ale są na tyle dobre, że ludzie i tak to kupią nie patrząc na jakość. 

Wracając jednak do pytania. Może „Oranżada”, jako sama piosenka, spopularyzowała się dlatego, że Tomek Kłaptocz w niej zaśpiewał.

Kiedy jeszcze śpiewał w Akuratach, była to kapela, która aspirowała do bycia zespołem numer jeden w naszym kraju. To był band, który miał swój niepowtarzalny charakter, był mocno niezależny, robił świetną muzę i był absolutnie nie do podrobienia. Jak oglądałem ich koncerty czułem, że kilkanaście lat są w stanie zająć miejsce nawet Kultu. Nie wiem czy to nie jest za dużo powiedziane, ale to mogła być absolutna czołówka. Akurat było wtedy nawet mocniejsze od zespołu Happysad, który już wtedy był bardzo popularny i wypychał po brzegi wszystkie kluby w naszym kraju. Dla mnie to ogromna szkoda i kulturalna tragedia narodowa, że nie usłyszę już więcej płyt Akuratów z Tomkiem. Umówmy się, płyty po odejściu Tomka może są niezłe, ale to już nie jest to. Charyzma Tomka na wokalu plus wspaniały talent kompozytorski i tekściarski Piotrka Wróbla stanowiły o sile ówczesnego Akurat. Te dwie wielkie siły stworzyły coś absolutnie wybitnego.

Być  może to właśnie  obecność Tomka była wartością dodaną tego utworu. Może przede wszystkim, ta jego charyzma, ten rozpoznawalny głos, kto wie…?

Kiedy pisałem recenzję tego krążka w październiku zeszłego roku, nie spodziewałem się tak pozytywnego odbioru. Nie jesteście jednak zespołem na topie. Ja lubię określać, że niesłusznie znajdujecie się w drugiej linii popularności…

Zdecydowanie nie jesteśmy na topie. Nie wiem czy w tej drugiej linii… zależy jak na to patrzeć. Na pewno nie jesteśmy w tej pierwszej, ale i na szarym końcu też nie. Bywały takie okresy, że byliśmy już blisko, by za chwilę znowu stracić peleton z oczu. Nie wiem, od czego to zależy. Były czasy, kiedy mieliśmy więcej swobody i czasu wolnego, to graliśmy dosłownie wszędzie, w każdej dziurze, w jakiej się tylko dało. Później musieliśmy pójść do pracy, ażeby utrzymać zespół, to musieliśmy grać po prostu trochę mniej, ale lepiej jakościowo. Nie chcieliśmy już grać w dziurze dla piętnastu osób, bo po prostu przez te dziesięć lat ryliśmy dosłownie wszędzie, w każdym zakątku. To było naprawdę koszmarne hobby, jedziesz na weekend, grasz dla 10 osób, bileter z kapeluszem i pieczątką nawalony jak stodoła, ludzie zamiast wrzucac do kapelusza, to zeń podbierają. Koszmar 🙂 . Byliśmy młodzi i było git, mieliśmy to gdzieś, byle zagrać i fajnie spędzić czas. Teraz trudno nam sobie na to pozwolić. Staramy się, żeby było to bardziej poukładane i przede wszystkim zaplanowane. Nie ciśniemy, nic na siłę. 

Kiedyś więcej dzwoniliśmy do radia, wciskaliśmy się na press tour, itp… byliśmy jak taki natrętny akwizytor. Wiesz, jak to jest, jak przychodzi akwizytor i nikt nie chce od niego nic kupić. Teraz już trochę głupio cisnąć. Robimy swoje, będziemy robić piosenki a potem je grać. Bez presji. Każdy z nas ma swoje źródło utrzymania. Cieszymy się z tego, że dalej jesteśmy niezależni, że nie musimy grać koncertu, którego nie chcemy. Możemy nadal robić to, na co mamy ochotę i sprawia nam to frajdę. To jest fajne. Jesteśmy wolni, możemy iść 🙂

Ogólnie tak, masz rację. Jesteśmy w tej drugiej czy trzeciej linii popularności. Może już nigdy nie będziemy wyżej, może zdarzy się jakiś cud. Trudno powiedzieć. Dla mnie i dla całego zespołu najważniejsze są koncerty klubowe. Dopóki one są okej i po całej trasie jesteśmy w stanie opłacić realizatora, technikę, pokryć koszty operacyjne i jeszcze zostanie na cukierki… to jest super. Kluby nadal chcą nam organizować takie imprezy i to jest najlepsza weryfikacja. Ostatnia trasa, czyli Folk Tour była prima sort, wszystko tam zagrało.

Czujesz się doceniony jako artysta, jako wokalista Końca Świata? 

W takich chwilach jak ta, zdecydowanie tak. Właśnie rozmawiam z gościem, który przeprowadziwszy wywiad z takimi osobami jak Piotrek Banach, Muniek Staszczyk i Kuba Sienkiewicz, przyjechał do Katowic, aby kolejny zrobić ze mną.  Fuck yeah! Czego chcieć więcej – mówię to absolutnie szczerze. 

Podobnie czułem się kiedy Grabaż zaprosił mnie na XXX urodziny Pidżamy Porno. To są fajne i przyjemne momenty, które pompują w Ciebie nową krew i nakręcają do pracy twórczej.

Jeśli chodzi o słuchaczy, nie o media… to jak najbardziej tak. Widać tę wdzięczność. To oczywiście nie jest cała masa, tylko bardziej garstka tych osób. Zawsze jednak miłe słowo napiszą. Bardzo często widzę komentarze, że Koniec Świata to najbardziej niedoceniany zespół polskiej sceny muzycznej i taka opinia sprawia, że robi się ciepło na sercu. Jednak, żeby płakać z tego powodu, że nie jesteśmy nader docenieni? Szkoda łez 🙂 Trochę smutno,, że medialnie to kuleje. Myślę, że jakby wrzucono nas na jakąś playlistę radiową, może miałoby to lepsze zasięgi. Te numery, wierzymy, że naprawdę nie są złe. Oczywiście nie wszystkie, ale z pewnością jest kilka takich perełek, które mogłyby zrobić nasz zespół bardziej popularnym. Trzeba by zrobić jednak kampanię, wywalić kilka baniek i pewnie by poszło. Tylko czy na tym to polega?

Gdybyśmy dostali taki zastrzyk popularności, nikt z zespołu na pewno by się nie obraził. Za tym idzie fajne uczucie spełnienia, i przede większe możliwości rozwoju, większa gaża, zakup nowego sprzętu, nagranie płyty z jakimś zajebistym producentem, kupno busa, czy inwestycja w światło bądź technikę. 

W każdym razie przez słuchaczy tak, czuję się doceniony. Jeżeli chodzi o polską kulturę, instytucje czy media, które mają wspierać tę kulturę… to nie. Myślę, że mogliby się bardziej wysilić. I to nie chodzi tylko o nasz zespół, ale też o wiele innych grup, które są zajebiste, a zaniedbywane. Z drugiej strony ta nasza scena ma to do siebie, że taka jest. A tych wszystkich artystów, zespołów, kapel jest już tak dużo, że trudno wszystkich wypromować. Po prostu wszystkiego jest dużo i wszystkiego mamy w nadmiarze. Pozostaje tylko robić swoje i tyle.

Jest jakiś komplement, który jest podnoszony w waszym kierunku wyjątkowo często? 

Zdecydowanie to, że jesteśmy najbardziej niedocenionym zespołem. Często pojawiają się też komplementy pod kątem tekstów. Parę razy spotkałem się, że ktoś uważa, że to najlepsze teksty na polskiej scenie. Ja tak nie uważam, ale super, że ktoś ma takie zdanie. Plus to, że nigdy nie zawiedliśmy. W sensie kolejnych płyt, piosenek, koncertów. Że ani razu nie daliśmy dupy. 

A zarzut?

Hmm, chyba najczęściej, że używamy za mało ska i dęciaków. Choć też pojawiał się zarzut, że złagodnieliśmy albo pretensje, że nie gramy w tym albo w jakimś innym miejscu.

Ja zawarłem w tym krótkim tekście, o którym wspominałem, myśl, która zawsze jest ze mną, kiedy was słucham czy wybieram się na koncert. Czuję, że Koniec Świata jest po prostu niedoceniony…

Żeby też nie krzywdzić niektórych dziennikarzy. Czasami jesteśmy grani. Rzadko, ale jednak co jakiś czas dostaję  SMS-y, że jesteśmy grani w Trójce czy też innej rozgłośni. Gdyby dało się nas puszczać tak jak swego czasu puszczano zespół Feel i piosenkę „Jest już ciemno”, to byłoby wspaniale. <śmiech> Nie mam oczywiście nic do Piotrka Kupichy. Ja się nigdy nie naśmiewam nawet z zespołów, które grają totalnie nie w mojej bajce. Z artystów disco polo, takich jak chociażby Zenek Martyniuk, również. Trochę zboczymy z tematu, ale chciałbym uściślić jedną rzecz…

… każdy z muzyków, twórców obiera sobie taką drogę jaką chce. Jeżeli chce robić muzykę po to, żeby po prostu na niej zarabiać, to ma do tego pełne prawo. Jeśli mu się to udaje, super  – chwała mu. Zawsze będę bronił Zenka Martyniuka. Dlaczego? To jest gość, który od samego początku robił to z pasją. Ma swoich słuchaczy? Ma. Więcej niż niejeden chciałby mieć. Wierzę, że robi to szczerze. Miał swoją wizję, miał plan. I to wszystko zrealizował. Przecież on bardzo długo leciał w „Disco Relax”. Też to oglądałem, czasami żeby się pośmiać, a czasami żeby zobaczyć jakie mają gitary… czy w ogóle grają na tych gitarach, bo niby grali, ale ni cholery nie słychać tych gitar w tych produkcjach 🙂 

Był tam taki zespół Voyager, mieli wokalistę podobnego do mojego kolegi z ławki licealnej Mateusza Zadrużnego pseudonim “Giszu”.. Grali piosenkę „Polskie Dziewczyny”:

Polskie dziewczyny najładniejsze są 

Polskie dziewczyny całować wszyscy chcą

Czy to panna czy mężatka

Każda piękna każda gładka


Porozmawiać chętnie z nimi każdy chce

Czy też uśmiech, czy buziaka

Chyba da nie będzie taka

Pocałować się to przecież nie jest grzech

A tak mi się wspomniał ten Voyager teraz 🙂 

(LINK: Voyager – Polskie dziewczyny HQ Videoclip)

W każdym razie Zenek Martyniuk z zespołem Akcent też był tam puszczany. Śpiewał między innymi :

Siwy koniu 

Kary koniu 

Tyle nocą spadło gwiazd 

Może spełni się marzenie 

Nim je zgasi słońca blask

(LINK: Akcent – Siwy Koniu (Wersja 2016))

Potem trochę ucichł i dopiero „Przez twe oczy zielone” otworzyły mu znowu bramę do wielkiej kariery. Oczywiście później powstał film, TVP też go mocno promowało, wiemy jak było. On jednak od zawsze to robił,  zawsze miał rzeszę wiernych fanów i zawsze podążał obraną przez siebie drogą. Tak samo Piotrek Kupicha miał swoją wizję, chciał wystąpić w Sopocie, żeby wygrać bursztynowego słowika, to wziął, wystąpił i wygrał.. Why not? My nie występujemy w takich rzeczach, jesteśmy z innego podwórka… może mamy przez to ciężej. Jednak na własne życzenie obraliśmy taką drogę. Inni działają inaczej i super. Każdy ma swoją drogę. W każdym razie pięknie by było, gdyby „Oranżada” leciała tak często jak Feel. Byłbym szczęśliwy do końca życia. 

Więc tak jak wspominaliśmy, zrobiliście dużo, istniejecie ponad 20 lat. Tekstowo, muzycznie moim zdaniem zasługujecie na znacznie więcej. Nie chcę cię pytać, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Ciężko to jednoznacznie określić, ale może ci coś przychodzi na myśl…

Często rozmawiamy o tym w zespole. Oczywiście cały czas chcemy, żeby coś się jeszcze wydarzyło. Billie Joe Armstrong powiedział kiedyś świetną rzecz: w muzyce najbardziej podoba mu się to, że nigdy nie wiesz, dokąd cię zaprowadzi. Cały czas jesteśmy na takiej drodze, że jeszcze wiele rzeczy może się wydarzyć. Piłka jest nadal w grze. 

Mieliśmy też jednak pewną refleksję, kiedy rozpętał się covid. Wyobraźmy sobie, że żyjemy tylko z grania. Choć to też nie jest takie jednoznaczne, bo zależy jak kto z tego grania żyje. Tak jak śpiewał Kazik Staszewski:

Wszyscy artyści to prostytutki

W oparach lepszych fajek

W oparach wódki

A jedni są lepsi, a drudzy są gorsi

A gorsi są tańsi, a lepsi są drożsi

(LINK: KNŻ – Artyści [OFFICIAL VIDEO])

No dobra, teraz tak, jeżeli jesteś lepszy i masz w pizdu pieniędzy, grasz jeden koncert za pół bańki i masz ogromne pieniądze z tantiemów, to jesteś w zupełnie innej sytuacji. Są artyści, którzy zagrają trzy koncerty, do tego z tantiem mają sto tysięcy miesięcznie i spokojnie są w stanie przeżyć nawet 3 COVIDY pod rząd. Zależy oczywiście też jakie masz koszty życia, bo z tym bywa różnie, nie ważne wszak ile zarabiasz, a ważne jest ile wydajesz i ile Ci zostaje w śwince. Są też jednak grupy, wykonawcy, którzy żyją z tego niemalże z dnia na dzień, od koncertu do koncertu. Tu jedna uśmiechnięta stówka, tam dwie, jakieś 120 zł z ZAIKSU, jakiś kotlet, jakaś chałturka i niosą ten krzyż z weekendu na weekend.

Jednak gdy urwie im się źródełko, to zostają bez niczego. Więc gdybyśmy z tego żyli, to w takiej sytuacji byłby problem, bo bylibyśmy w tej drugiej grupie. Widocznie tak miało być. Każdy ogarnął sobie swoją pracę, tak żebyśmy mogli to łączyć i tyle, każda praca u nas była pod zespół, każdy tak kombinował, aby jednocześnie mógł to połączyć z graniem w kapeli.  Czy nam jest z tym źle? Zupełnie nie.

Spójrz też na inny przykład. W zespołach często dochodzi do kłótni, ktoś odchodzi. Teraz załóżmy, że odchodzi ktoś z zespołu, trzeba kogoś załatwić. Wokalista traci głos, a ty całe życie grałeś tylko a-moll, g-dur. I co teraz? Założysz swój projekt? Pójdziesz do roboty na etat. Niebieski ptak na etacie? Bój się Boga, kto to widział? 🙂

Nic nie trwa wiecznie, niebezpiecznie.

Jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie.

(LINK: Sidney Polak – Otwieram Wino [Official Music Video])

Jak śpiewał Sidney Polak.

W każdym razie działamy i gramy dalej i zachowujemy swoją artystyczną niezależność.

Kiedyś powiedziałeś, że twoim marzeniem jest zagrać w Sali Kongresowej. Z tego co jednak widziałem będziecie grać w tym roku Palladium. To też świetne miejsce koncertowe.

Ja tak powiedziałem? Pytanie, czy byłem wtedy trzeźwy. <śmiech> Podejrzewam, że padło to w żartobliwym kontekście. Zagranie w Palladium też było jednym z marzeń. Grałem tam jako gość na urodzinach Pidżamy Porno. Pierwszy raz byłem wtedy w tym klubie… Ameryka! Klub był nabity jak dobra kasza słoniną – jak mawiał Pawlak. W każdym razie pamiętam, jak pomyślałem wtedy, że super byłoby tu zagrać. Częściowo to marzenie się spełni, choć nie do końca. Totalnym spełnieniem byłoby, gdybyśmy zagrali tam samodzielny koncert. Tak się nie stanie, bo gramy my, Luxtorpeda i Leniwiec. Jednak zawsze coś.

Wracając, Sala Kongresowa była powiedziana prawie na pewno ironicznie, aczkolwiek nigdy bym się nie obraził, gdybyśmy tam zagrali. Choć chyba pod występ solo ona pasuje.

A propos ironicznych odpowiedzi, rozmawiałem kilka dni temu z Kubą Sienkiewiczem. On wspominał, że swego czasu regularnie zmyślał pewne historie w wywiadach…

Tak, ja też zmyślam czasami historie. <śmiech> Robię to jak widzę, że ktoś jest totalnie nieprzygotowany do wywiadu i daje mi pytania całkowicie z bani i nie na temat. Z kategorii takich, których na pewno nikt nie przeczyta, więc mówię wtedy totalne bzdury. Np. Takie, że Melo pracuje na kolei, bo jest po technikum kolejowym.

Nie organizujecie już tras latem podczas wakacji. <śmiech> Czytałem, że Grabaż z Pidżamą popełnili swego czasu ten sam błąd i tak samo szybko się z tego wyleczyli.

Nie, nie, nie. <śmiech> Wakacyjna trasa to było jakieś nieporozumienie. Jechaliśmy dwoma osobówkami, myśleliśmy, że będzie git.. W Poznaniu, w klubie „U Bazyla” przyszła jedna osoba – gościu, z którym potem piliśmy piwo. Zarobiliśmy pięć złotych, którego ostatecznie nie dostaliśmy. Później graliśmy jeszcze jakieś koncerty, może było lepiej frekwencyjnie, ale ogólnie to nadal był dramat… Jechaliśmy do Białegostoku, gościu otworzył nam drzwi, a zdziwieniu jego nie było końca, bo myślał, że w ogóle nie przyjedziemy. Było parę punków, którzy chcieli przyjść na koncert, ale gościu nie zorganizował totalnie nic. Pojechaliśmy dalej, do Siedlec i tam trochę zagoiliśmy rany dzięki gościnności i uprzejmości naszych znajomych. Reasumując – letnia trasa klubowa – never again, ale przygoda była i wspomnienia zostały.

W autobiografii Grabaża był taki fragment, że Pidżama Porno pojechała na koncert, a na miejscu okazało się, że prawdopodobnie grają dla dość „szemranego towarzystwa” …

Jak zaczynaliśmy i graliśmy jeszcze w pierwszym składzie Końca Świata zdarzyło nam się grać w nieistniejącym już pubie Lustro. Graliśmy tam wiele razy, zawsze za stawkę pięćset złotych. To były wówczas szalone pieniądze, prawie osiemdziesiąt złotych na łebka! Zaczynamy któryś z koncertów, gramy drugi numer, “Dwie góry” o ile dobrze pamiętam,  a tam siedzi gościu typisz mafiozo. W pewnym momencie podszedł do mnie i powiedział: „to ostatni numer i przestajecie grać”. Mieliśmy wtedy jakiegoś menadżera, który zaczął się burzyć, generalnie zrobił się straszny gnój i było po koncercie. Trudno co robić ….

Te ponad 20 lat funkcjonowania zespołu to bardzo dużo. Złapaliście kiedyś taką podłamkę jako zespół, że myśleliście, że to już koniec?

Nie, nie było takiego momentu. Były za to takie momenty, że było cholernie ciężko ze składem. To był właśnie czas, że kończył się beztroski okres studiów. Zaczynało się wchodzenie w dorosłość – robota, obowiązki, jakaś dziewczyna czy narzeczona. To był moment, że zwichrowania składu faktycznie się robiły. Trzon zawsze był ten sam – Ja, Czepek (Jacek Czepułkowski) i Szymon (Szymon Cirbus). My zawsze twardo staliśmy na ziemi, nikt nie był w stanie nas poprzesuwać. Na perkusji i basie mieliśmy rotację.

Te zmiany były zdecydowanie najgorsze. To robienie numerów od nowa, zgrywanie się ze sobą po raz kolejny… to też w jakiś sposób zespół stopowało. Zbliża się ważny koncert, a ty grasz w składzie, który nie jest dobrze ze sobą zgrany. Wyobraź sobie, że masz finał Mistrzostw Świata, a nie gra Maradona. To jest stresujące i trudno gra się takie koncerty. W każdym razie nigdy nie było zwątpienia w to, czy dalej zespół ma istnieć. Myślałem kiedyś o tym, czy nie warto zrobić przerwy…, ale tylko od koncertów. Po prostu skupić się na pracy nad jakimiś nowymi rzeczami. Spotkało się to z dezaprobatą i myślę, że bardzo dobrze. Z perspektywy czasu uważam, że to był bardzo zły pomysł. Można ten czas na komponowanie wygospodarować. Teraz pracujemy nad nowymi piosenkami i wiadomo, że nie mamy aż takiego komfortu. Nie możemy sobie przyjść w poniedziałek rano i osiem godzin tworzyć utwory. Robimy to inaczej, ale nie jest to złe. Jeżeli kiedykolwiek przestanie nam się chcieć, to ewentualnie wtedy skończymy. Nie gramy koncertów aż tak dużo, więc nie ma też tego przesytu. Po trasie jesteśmy zmęczeni tydzień bądź dwa, ale to mija i znowu wzmaga się głód grania i koncertowania.

Na ten moment waszą dyskografię zamyka „Durny”. Odeszliście od swojego standardowego grania, urozmaiciliście muzykę, pojawiła się elektronika, odświeżyliście swoje brzmienie.

Tak, chcieliśmy zrobić coś innego. Chcieliśmy też popracować z producentem, ale z drugiej strony pilnowaliśmy się, aby nie przesadzić. Naszym zamysłem było zachowanie naszego charakteru, a nie stworzenie mega plastikowej płyty. Czy to się udało? To już totalnie nie nam oceniać. Słuchając tych utworów stwierdziłem, że jest okej. Kiedy po czasie do nich wracam, żeby sprawdzić czy się nie zdezaktualizowały, to czuję, że jest git i dają radę. Niemniej jednak  kolejne piosenki będą trochę inne. Tej elektroniki będzie mniej. Dlaczego? Poczuliśmy po trasie Folk Tour, że bardzo lubimy grać folk-punkowo, że potrafimy się w tym odnaleźć i dobrze się z tym czujemy. Stwierdziliśmy, że zrobimy sobie teraz trochę takich piosenek właśnie w takim klimacie. Na razie w formie singli, docelowo pewnie powstanie z tego cała płyta. Zrobimy parę numerów, żeby nie czekać niepotrzebnie na cały krążek. To są zawsze dwa/trzy lata, a fajnie jest wejść do studia i wypuścić od razu nowy numer. Jak już uzbiera się dwanaście czy trzynaście piosenek, to wtedy zrobimy jakieś limited edition, bo i tak płyty obecnie właściwie w ogóle się nie sprzedają, w każdym razie ten nośnik to wymierający gatunek. Wszystko idzie w sieć. Już teraz chyba coraz mniej osób zwraca uwagę z jakiej płyty jest dana piosenka, a jeśli zwracają to tylko nieliczni 🙂

Spotkałem się z opinią (która też jest mi bliska), że to jedna z najlepiej zrealizowanych i wyprodukowanych dźwiękowo w ostatnim czasie w Polsce płyt. Co ciekawe, wydaliście ją własnym sumptem, a nie pod szyldem wytworni. Wygodna jest taka niezależność?

Tak, wydaliśmy ją całkowicie sami. Czy to jest wygodne? Wiadomo, trzeba trochę zainwestować. Chociażby tłoczenie płyt, ogarnięcie dystrybucji. To są koszty. Akurat tutaj zrobiliśmy to za pośrednictwem Zima Records, więc oni nam pomogli, szczególnie jeśli chodzi o sprzedaż wysyłkową. Resztę zrobiliśmy jednak sami, bez żadnej wytwórni i tą drogą będziemy iść… „Ludwiku Dornie i Sabo”. <śmiech>

Ja nieco bardziej lubię ten Koniec Świata od płyty “Kino Mockba”…

No tak, te dwie pierwsze płyty to było totalnie „róbta co chceta”. Na zasadzie uczenia się i szukania różnych dróg. Dla mnie to była nauka pisania tekstów i opakowywania je w akordy, a później w piosenki. To było na zasadzie, po prostu lećmy, na pohybel, bez względu na wszystko.  Ja je nazywam papierkami lakmusowymi, pilotami. Choć wiem, że są ludzie, którzy bardzo lubią te płyty i z rozrzewnieniem do nich wracają.

… a w szczególności odpowiada mi ten ostatni okres w waszej działalności. Chociażby płyta „God Shave The Queen”. Dużo linijek poświęcasz tam po prostu nam, Polakom. Podtrzymujesz opinię, że Polak Polakowi wilkiem, że stan tego polskiego społeczeństwa nie jest najlepszy? Punktujesz to w wielu swoich tekstach.

Oczywiście, że tak. Wkurwia mnie to w Polsce, że często jesteśmy gburowaci, nerwowi, że elity są wypłukane z honoru, itd. Przykład wczoraj z piekarni: wchodzę uśmiechnięty, kupuję sobie chlebek i w pewnym momencie wchodzi gość z Mercedesa krzycząc…

„kurwa, kogo jest ten Nissan”? Podkreślam “kogo” nie czyj.

… bo gościu z Nissana trochę krzywo zaparkował. Ten koleś z Nissana coś tam burknął. Ogólnie zaczęła się kłótnia i rzucanie kurwami. Wkraczam więc do akcji i mówię:” Panowie  spokojnie, musicie się trochę wyluzować, ten Pan dobrze stanął czołgiem byś się zmieścił, więcej luzu Panowie.  Ostatnio jakoś lubię się włączać w takie dyskusje i próbować łagodzić konflikt.

Oczywiście takie akcje dzieją się na całym świecie nie tylko w Polsce. Jednakże, ja mieszkam tutaj i to mnie po prostu denerwuje. Mamy taki ogólnokształcący syf, wychodzi baba lub chop z psem i ten pies sra na chodnik i ni chuja nie raczą się nawet schylić, by sprzątnąć gówno po swoim pupilu . Idzie ktoś potem, dziecko, ktokolwiek wchodzi w to polskie psie gówno, najgorzej jak masz podeszwę traktor jak w glanach – to masz już przejebane. Trochę jak w „Dniu Świra”. „Dzień Świra” prezentuje piękny obraz polskiego społeczeństwa. On jest wiecznie żywy. Nawet córka mi ostatnio powiedziała: „tato, dlaczego jak jedziemy gdzieś na wakacje to tam jest tak ładnie, a u nas jest tak brzydko?”. No właśnie nie wiem i też chciałbym to wiedzieć. I to mnie denerwuje. Powinniśmy mieć więcej luzu. Musimy się po prostu wyluzować, częściej uśmiechać do siebie, szanować się i sprzątać gówno po psach. Od tego bym zaczął.

Pamiętam, jak byłem w Stanach. Stoję sobie nad jeziorem i podchodzi do mnie gościu. Zapytał to standardowe, amerykańskie „How are you?”. Odpowiedziałem, zaczęliśmy gadać i tak z nim rozmawiałem przeszło godzinę, o wszystkim i o niczym, gęby nam się nie zamykały.  Gościa totalnie nie znałem, po czym odszedł i już go nigdy nie widziałem. To jest zupełnie inny wymiar. Ja mam taką duszę, że bardzo dobrze czuję się w Hiszpanii czy Włoszech. Wśród tych uśmiechniętych ludzi, gdzie wszystko jest „no problema”. Bardzo odpowiada mi taki klimat i szkoda, że u nas tak nie może być, bo jesteśmy naprawdę fajnym narodem, mamy mądrą i inteligentną młodzież, więc ten potencjał naprawdę jest.

Jesteśmy też bardzo oceniającym narodem…

Tak, to często się dzieje, jak ludzie nie mają żadnych zainteresowań, więc zajmują się i żyją życiem innych, oceniają, obgadują, pierdolą bez sensu. Co ktoś włożył, co kupił, ile wydał. Wiadomo, każdy obgaduje. Też wielokrotnie mi się to zdarzało, ale łapię się na tym, że to jest bez sensu. Nie tędy droga. 

Wracając jednak do tej polskości, do Polaków, do naszych wad, zalet, naszego polskiego sposobu bycia. Świetny utwór, zresztą jak każdy Mistrza, do dziś aktualny i bardzo celnie przedstawiający nas Polaków, napisał kiedyś Jacek Kaczmarski: „Według Gombrowicza narodu obrażanie”. Tam każda zwrotka pięknie to opisuje. Między innymi:

W niewoli – za wolnością płacze   

Nie wierząc, by ją kiedyś zyskał

Toteż gdy wolność swą zobaczy

Święconą wodą na nią pryska

Bezpiecznie tylko chciał gardłować           

I romantycznie o niej marzyć

A tu się ciałem stały słowa 

I Bóg wie co się może zdarzyć

(LINK: Jacek Kaczmarski – “Według Gombrowicza narodu obrażanie”)

Tam jest bardzo dużo takich fajnych elementów, które fenomenalnie obrazują nasz portret.

Czemu właściwie tak się dzieje? Odnoszę wrażenie, że potrafimy zjednoczyć się jedynie, kiedy w oczy zaczyna zaglądać nam strach…

Nie mam pojęcia, po prostu tacy już chyba jesteśmy, każdy naród ma swoje bagno. Już czytając „Pana Tadeusza” można zaobserwować te wszystkie skazy, przywary, pęknięcia i wewnętrzny rozłam. Nasz obecny kształt jest sumą naszych wyborów i decyzji. Po części być może dzieje się tak, że my w dalszym ciągu jesteśmy trochę zaściankowym krajem. Nie mam nic do Kościoła, to znaczy w sumie mam dlatego tam nie bywam, ale chodzi mi o to, że nie mam nic do osób, które tam chodzą, jednak Kościół miał dużo takich chujowych akcji, które też się do tego przykładają. Żyjmy już po prostu trochę nowocześniej, szczerzej, z otwartą głową, z szacunkiem i tolerancją dla innych ludzi, nawet jeśli ta ich inność jest gdzieś na drugim biegunie. Dlaczego ten duch ma być ciągle taki średniowieczny? Jak ktoś chce być bardziej liberalny, to niech będzie. Jak ktoś chce być gejem, to niech będzie. Jak ktoś chce się hajtnąć z chłopem, niech się hajta, jego wybór, jego życie. Niech każdy zajmie się swoim życiem, a nie życiem innych, niech każdy skupi się na sobie i pracy nad sobą samym, wszystkim to wyjdzie na zdrowie, ale nie mówmy innym ludziom jak mają żyć, kogo kochać a kogo nie. I tak mam wrażenie, że  jest lepiej niż było. Chciałbym po prostu, abyśmy byli naprawdę dużo bardziej europejscy. Oczywiście, negujmy to, co jest złe i stańmy naprzeciw tego. Bądźmy jednak tolerancyjni w takich normalnych codziennych sprawach, o które co dzień się potykamy.

Ta nasza natura to też trochę spuścizna PRL-u. Jesteśmy cholernie przekupni i nie mamy honoru, mówię tutaj o tej naszej elicie politycznej. Ludzie bez honoru, nie potrafiący przyznać się do błędu, nie potrafiący przeprosić, nie mający cywilnej odwagi, aby wyjść do narodu i powiedzieć, dałem dupy, jest mi wstyd, że zhańbiłem urząd, który piastuje. Lata świetlne dzielą nas od postawy Japończyków, nie dogonimy ich nigdy – sajonara i już. Dzięki Bogu, że tak jest też w Rosji, bo gdyby Rosjanie mieli japoński mental, a nie byli typową Wanią, czy oligarchami z lepkimi rączkami, ssącymi ostrygi w londyńskich restauracjach z trzema gwiazdkami Michelin, to byliby taką potęgą, że Ukrainę zjedliby w jeden dzień. Wciągnęliby ją nosem, potem Polskę i jeszcze prawdopodobnie NATO. Na szczęście tak nie jest.

Ale co tu dużo mówić… choć krytykuję tę przekupność, sam nie raz dawałem w łapę policjantowi jak jeszcze „można” było to robić.  Pamiętam czasy „nysek”. Przekroczyłem prędkość, wyprzedzałem na podwójnej ciągłej, a miałem przy sobie same klepokii. Nasmęciłem temu policjantowi, zmyśliłem tragedię rodzinną i jakoś przeszło. Krytykuję, a sam to robiłem… typowy Polak. <śmiech>

Czytałem, że z wiekiem przykładasz coraz większą wagę do każdego napisanego słowa. Rzadko jednak spotyka się, żeby każda linijka była tak wypchana przekazem i treścią, jak jest to w twoim przypadku, Nie zapytam cię jak powstają twoje teksty, bo bałbym się odpowiedzi w stylu Kazika z „12 groszy”. Ale spokojnie bym określił to poezją śpiewaną… Nie byłbyś zaskoczony, gdyby ktoś umieścił Cię w topce polskich tekściarzy?

Przede wszystkim byłbym niezwykle miło i pozytywnie zaskoczony. Cieplusio zrobiłoby się na sercu i jeszcze bardziej pchnęło do pisania.  Szczególnie biorąc pod uwagę skalę popularności, która jest jednak niska a i moje pole rażenia też nie jest zbyt duże. Z pewnością jednak z dumy bym puchł 🙂

W wielu utworach widzę dużo inspiracji Kaczmarskim…

Kaczmarski pootwierał mi wiele horyzontów na pewne rzeczy. Dał też wskazówki, jak należy pisać. W zasadzie każdy jego tekst niesie ogromną wartość literacką. To jest próba największego pisarstwa. Absolutnie nigdy nie będę w stanie napisać na tym samym poziomie ani podejrzewam nikt inny przez najbliższe wiele lat. Aczkolwiek czasami zdarza się, że czerpie jaką inspirację czy główną myśl do czegoś. Wyciągam jedną nitkę z tego kaczmarskiego swetra.

Czerpiesz jeszcze z innych autorów? Na myśl przychodzi mi chociażby Stanisław Staszewski.

Tak, chociaż najpierw poznałem Kazika. Nie znałem jeszcze wtedy twórczości Staszka. Na przykład „Kurwy Wędrowniczki” jest genialnym tekstem. Cały czas chodzi mi po głowie, aby coś w podobnym klimacie kiedyś napisać. Wciąż jednak brakuje mi odwagi, żeby w ogóle do tego usiąść.

Gdzieś nisko błyska płyta lotniska

Siadł czarterowy Jumbo Jet

Wieczór w drugstorze znajdzie się może

Znajoma dusza, właśnie wszedł

Klawo dziewczynki, to z tej rodzinki

Co jedną noc przez pięć pamięta lat

Prawdziwe państwo, wybaczy draństwo

Bo się będzie wstydził, że tak wpadł

(LINK: Kurwy Wędrowniczki)

Piękny, niesamowicie plastyczny tekst. Widzę w głowie ten czarno-biały film utkany przez ten tekst, to jest genialne, majstersztyk!  Cała płyta „Tata Kazika” jest z resztą doskonała. Sam Kazik ma też kapitalne teksty, ma ten sznyt, ma to charakterystyczne dla siebie pióro. Ma też tych projektów jak psów. Zazdroszczę mu tego, że może pracować artystycznie i prowadzić wiele swoich projektów. Jeżeli ktoś mnie kiedyś zapyta o jakieś marzenie, to chciałbym mieć z muzyki wystarczająco duży dochód, abym mógł wszystkie te pomysły, które mam w głowie zrealizować.

Oprócz Staszka i Kazika Staszewskiego jest jeszcze Grabaż. Do dzisiaj twierdzę, że trafia on do mnie bardziej niż Kazik Staszewski. To, co mi się podoba u Grabaża, to ta jego niesamowita zdolność tworzenia chwytliwych melodii a do niej idealnie sklejonych i dopasowanych tekstów, coś jak idealnie skrojony i uszyty na miarę garnitur. Często jest tak, że kiedy tworzysz piosenkę z polskim tekstem, to trzeba się mocno napocić i nagimnastykować, żeby nie było twardo, kanciasto, kwadratowo, czy ogólnie rzecz biorąc chujowo. U niego zawsze jest idealnie. Te teksty zawsze są tak dobre, że przechodzą ciary po plecach. Ma chłop talent, nosi te tajemnice w sobie, jest czarodziejem.

Dorzuciłbym jeszcze Muńka Staszczyka, jednak nie wszystkie jego teksty. Czasami wydaje mi się, że w niektórych momentach zalatuje taką lekką tandetą, że są zbyt proste jak na Niego, przecież to jeden z Bogów mojej młodości. Przymykam jednak na to oko, bo kocham Muńka i wszystko mu wybaczę, zawsze i wszędzie. Piosenka „Banalny” z płyty „Antyidol” jest dla mnie bombą emocjonalną i najlepszym antydepresantem. Pamiętam, jak czekałem na ten krążek. Nie poszedłem przez to do szkoły. O siódmej/ósmej rano byli gośćmi jakiejś śniadaniówki, grali tam właśnie „Banalnego”. Kupiłem od razu kasetę w sieci handlowej Géant na osiedlu Paderewskiego. Bardzo fajna płyta, kilka naprawdę świetnych numerów.

W każdym razie Staszczyk też zalicza się do grona moich ulubionych tekściarzy. Tak jak mówiłem – czasami pachnie delikatnie jakąś tandetą…, ale z drugiej strony on może, jemu wszystko wolno, on może wrzucić w tekst I love you, dzięks, czy inne takie językowe wstawki. Sporo dobrych rzeczy napisał, które wyryły nam się w głowach niczym kultowe cytaty z Misia, czy z Rejsu. “Wychowanie”, “Bóg”, “King”, “Warszawa”, “Autobusy i tramwaje”, “Moja kolacja to imitacja”, „Lucy Phere”, i wiele innych. 

Byłem zaskoczony, kiedy przeczytałem, że dostałeś łatkę, że po poezji śpiewanej poruszasz się jak słoń w składzie porcelany. <śmiech>

Tak, faktycznie tak było. <śmiech> Napisał to chyba gość z zespołu Cisza jak ta. Z resztą bardzo spoko grupa, choć chyba przestali ostatnio grać, bo coś ta Cisza ucichła ostatnimi czasy. W sumie chyba trafnie to ujął. Wcale się na to nie zezłościłem. Te słowa odnosiły się do wypowiedzi, której udzieliłem w jednym z przeprowadzanych ze mną wywiadów. Użyłem wtedy określenia, że moja solowa płyta to będzie taka cygańska poezja śpiewana. Nie będą to piosenki turystyczne – o plecaku, konserwie i górach, tylko nieco inne. Źle to wtedy trochę ująłem i gość mnie wtedy od razu wypunktował. Wydaje mi się, że to poszło o to. No nie da się ukryć, trochę się tak po tej poezji śpiewanej poruszam, jak żelbetonowy kloc,  nie należę do kręgu zespołów wykonujących ten gatunek. Michał Łangowski, czyli lider “Ciszaków” miał tutaj zdecydowaną rację z tym słoniem.

Odnoszę też wrażenie, że masz dużą słabość do lat sprzed 1989 roku.

To są momenty z dzieciństwa, które po prostu z rozrzewnieniem wspominam, bo miałem naprawdę zajebiste dzieciństwo. Te zapachy, smaki,  jakiś neon, sklep społem, jakiś GS – można jeszcze odnaleźć fragmenty tamtej epoki –  zawsze łezka w oku się zakręci.

A w szczególności do tamtejszej kinematografii…

Każdy film z tamtych czasów, zwłaszcza te produkcje Stanisława Barei. „Miś”, „Brunet wieczorową porą”, „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”, „Nie ma róży bez ognia” – uwielbiam, mogę oglądać cały czas, na okrągło.

Ta sympatia do lat minionych widoczna jest niezwykle mocno w twoich tekstach. Na przykład w jednym z moich ulubionych, czyli w „Piłkarskim Pokerze”. Wspaniale plastyczna opowieść.

Pamiętam, jak nosiłem się z zamiarem napisania tej piosenki… u mnie jest tak, że gdy mam już pomysł i chcę coś napisać, to najbardziej boję się zacząć, bo obawiam się porażki, boję się, że siądę nad kartką jak ten ciul i będę się w nią wpatrywał jak szpak w pitę i wysilę się tyle co niemowa przez radio. Ten strach jest czasami paraliżujący, ale to przechodzi. Musi po prostu nadejść ten moment. Tak właśnie było w przypadku “ piłkraskiego” – po kilku miesiącach noszenia tego jaja w końcu  usiadłem, odpaliłem film i siadło z marszu, pisałem jak natchniony, tych zwrotek było sporo więcej niż w finalnej wersji, ale musiałem część wyrzucić, bo wtedy ten numer trwałby z 10 minut lub więcej. 🙂

Obejrzałem sobie też wasze dwa ostatnie woodstockowe koncerty. Graliście tam między innymi „Cynamon” z płyty „Symfonia na sprzedaż”. Ja przygotowując się do dzisiejszego wywiadu odsłuchałem sobie ten krążek, ale wróciłem też do „Korzeni”…

Tak, ta katowana w każdym numerze  trąbka. <śmiech> Nie zwróciliśmy uwagi, że jest jej w cholerę za  dużo i w sumie jest ona na „Korzeniach” wszędzie, gdzie się da, kurwa ona wypełnia tam każdą możliwą przestrzeń.  Po prostu taki błąd aranżacyjny, a nawet wielbłąd.  Koszt nagrania płyty wyniósł 400 zł  -to były czasy, to były ceny 🙂

… natomiast „Symfonia na sprzedaż” ma mocno pidżamowy klimat.

Istotnie, trudno się z tym nie zgodzić. Nawet była nagrywana u Sławka Mizerkiewicza w “Studio Czad”, ówczesnego gitarzysty Pidżamy. 

Gramy z niej już jedynie tytułowy numer i „Cynamon”. Ludzie lubią ten utwór, mimo że to trzy akordy i nic więcej…, ale rozmawialiśmy o skomplikowaniu numerów. To często nie ma totalnie znaczenia. To też był taki okres, że chciałem odejść nieco od reggae, wrzucić trochę ska i punk rocka. Ta Pidżama też się tam przemycała.

Wspominałeś też kiedyś, że zdarzają się wam cały czas koncerty nierówne. Wypełnione sale, a później maksymalnie kilkadziesiąt osób. Ja byłem jesienią na koncercie w Opolu… tam frekwencja była słabsza. Odnoszę jednak wrażenie, że to właśnie takimi kameralnymi występami tylko jeszcze bardziej jednoczycie sobie fanów. To nie sztuka zagrać przecież dla tłumu…

Najtrudniejsze są takie koncerty. Jest pewien stres, kiedy gra się dla trzech tysięcy osób, ale to jest wtedy zupełnie inny flow. Najtrudniej jest zagrać dla małej publiczności. Ciężko zrobić to tak, aby nie wypadło sztucznie. Opole to była druga część trasy „Durny”, gdzie mieliśmy kilka gorszych frekwencyjnie koncertów. Na szczęście późniejszy „Folk Tour” był już zgoła inny i zabliźnił tamte rany. Tam, był już prawie wszędzie full. Niestety czasami zdarzają się takie słabsze koncerty i trzeba to ratować jakoś. Bardzo męczące jest wydobyć z siebie jeszcze większą energię dla znacznie mniejszej liczby ludzi. Musisz wtedy nieźle się nagimnastykować, powyginać jakoś, opowiedzieć anegdotę, rozluźnić w jakiś sposób atmosferę i też ośmielić jakoś tych ludzi. Na szczęście to nie pierwszyzna dla nas, ale za każdym razem jest ciężko. Są miasta, które są pewniakami, a są miasta, w których nigdy nie wiesz na co trafisz.

Jacek Stęszewski to jednak nie tylko Koniec Świata. Prawdziwą poezję śpiewaną prezentujesz na swoich solowych albumach. „Peweksówka” i „Księżycówka”. Nie masz poczucia, że gdybyś urodził się wcześniej i zaczął grać wcześniej, byłbyś znakomitym bardem z gitarą?

Kilka osób mi mówiło, że trochę za późno się urodziłem i nieco się minąłem z czasem, ale nie wiem, czy mają rację i nie wiem, czy wierzę w te słowa. Gdybym  urodził się wcześniej, to myślę, że nie miałbym szans w konkurencji z Kaczmarskim, Gintrowskim, Łapińskim, Grechutą, czy Sikorowskim. Wtedy ta scena była znacznie mocniejsza niż teraz… choć w sumie obecnie też mamy wielu świetnych songwriterów. Bardzo mi się podoba twórczość Zuzanny Moczek. Dziewczyna z gitarą, która gra też na akordeonie. Ma bardzo fajne piosenki, też działa mocno niezależnie. Mamy też Wojtka Szumańskiego, który ostatnimi czasy robi się coraz bardziej popularny, on już jest bardzo mocnym zawodnikiem, kurde świetne ma te piosenki. I bardzo dobrze – niech popularyzuje się ten nasz gatunek oraz wykonawcy niosący pochodnię piosenki z tekstem, podkreślam z tekstem. Moje ostatnie odkrycie to Grzesiu Paczkowski – zapowiada się bardzo obiecująco. Generalnie nie ma co biadolić i snuć teorii co by było gdyby, jesteśmy tu i teraz.

„Peweksówka” to powrót do twoich ulubionych lat. Sentymentalna, w tym dobrym tego słowa znaczeniu, taka „misiowa”. „Księżycówka” jest za to niezwykle liryczna. Idealna do recitalu z gitarą przy drobnym akompaniamencie. Taki był zamysł? Zbiór piosenek w barowej stylistyce?

Tak, „Księżycówka” jest zdecydowanie bardziej nostalgiczna i poważna. To inny klimat, bardziej mroczny i tajemniczy. „Peweksówka” to natomiast pocztówka z tamtych lat, trochę kabaretówka. To po prostu takie dobre wspomnienia z dzieciństwa. My dzieciaki tamtego pokolenia, nie mieliśmy tych wszystkich problemów dorosłych, może był deficyt słodyczy, brzoskwiń w puszce, klocków lego, czy markowych ciuchów, ale generalnie mieliśmy to w dupie. Chcieliśmy tylko rzucić tornister pod biurko i od razu wyjść na dwór grać w piłkę. Zawołać głośno stojąc pod oknami “Mamo zrzuć mi picie i kanapkę!” i grać dalej aż zrobi się tak ciemno, że nie będzie widać bali. Już nigdy potem nie odczuwałem tak silnych emocji jak na mundialu Italia ‘90 – to były najlepesze MIstrzostwa Świata. Być może dlatego, że znałem imię i nazwisko każdego zawodnika z każdej drużyny, łącznie z klubem, w którym grał na co dzień – mimo, że nie było wtedy internetu 🙂

To znowu zbiór fantastycznych tekstów. „Grzybobranie” to jedna z najbardziej plastycznych opowieści, jakie słyszałem w muzyce. <śmiech>

To jest prawdziwa historia mojego dobrego przyjaciela, którego nagrałem z resztą bez jego wiedzy, kiedy mi ją opowiadał. Jak tylko zaczął, to od razu wiedziałem, że to będzie materiał na piosenkę.

Ta plastyczność, o której wspominasz… z czasem zacząłem się zastanawiać nad tekstami, żeby po prostu nie pisać o niczym. Na „Korzeniach” czy „Symfonii na sprzedaż” one niby o czymś są, ale tak naprawdę o niczym. Jak zacząłem wchodzić coraz mocniej w Kaczmarskiego, to tę plastyczność wziąłem właśnie stamtąd. Musi być w utworze zawsze jakaś puenta, zakończenie. Wtedy przybiera to właściwą formę opowiadania, jakiejś historii.

Uderzę teraz z zupełnie innej flanki. Wiesz, kto zajął w zeszłym roku piąte miejsce w tabeli piłkarskiej drugiej Bundesligi?

Podejrzewam, że St. Pauli…

Domyślasz się pewnie czemu o to pytam. <śmiech> Chodzi mi oczywiście o zapowiadany przez Ciebie, trzeci w twoim dorobku, solowy krążek.

Siódmego sierpnia (wywiad przeprowadzony został piątego sierpnia) zaczynam nagrywać gitary. Nagraliśmy już z resztą dwie piosenki na próbę – „Poland Road” i „Paprochy”, które teraz tylko czekają na klip. Jak tylko będą gotowe, pójdą w świat. Natomiast, tak jak wspominam, start nagrań do płyty jest teraz w poniedziałek.

Czym będzie ten nowy krążek? Muzycznie co na nim usłyszymy?

Na pewno będzie to smutna i raczej poważna płyta, czyli bliżej jej będzie do “Księżycówki”. Muzycznie będzie raczej oszczędnie i organicznie. Odnoszę też wrażenie, że będzie to mój najsmutniejszy tekstowo album.  Będą tylko dwa akcenty wesołe – „YouTube Story” i „Hotel Silesia”. Dlaczego tak? Pamiętam jak dawno temu rozmawialiśmy po którymś koncercie z Darią (Daria Pacuda) i z Januszem (Janusz Binkowski). Daria stwierdziła, że płyta powinna być smutna, że powinniśmy zrobić smutne piosenki, bo życie jest smutne. Wtedy dobrze się to pisze, dobrze się to gra, zwłaszcza w naszym TriO. Zacząłem więc sięgać do głębi tej ciemności, która gdzieś w każdym z nas siedzi. Między innymi „St. Pauli” jest taką piosenką. To chyba najsmutniejszy numer jaki kiedykolwiek napisałem. Nawet Johan odpisał zaraz po przesłuchaniu St. Pauli, że smutne bardzo. Choć w pewnych momentach ten krążek też będzie dawał nadzieję i będzie budował odporność na tę czerń. Zresztą o muzyce się nie mówi, tylko powinno się jej słuchać, jak ktoś to kiedyś celnie powiedział. Całość będzie dostępna oczywiście jako długogrający album, również na Spotify, czy też innych serwisach streamingowych.

A dlaczego taki tytuł? Przez dłuższy czas nic mi nie wchodziło do łba. Były co prawda jakieś robocze tytuły, ale ciulate, bez jaj takie. Ostatnio jednak poszedłem na mocno punkowy, niezależny koncert. Grał między innymi Kastet. Całość odbyła się w bardzo fajnym miejscu, bo na zadaszonym skateparku. Dawno nie byłem na takiej imprezie i bardzo mi się spodobał klimat, odżyły wspomnienia, ten klimat, ten luz. Świetna muza, punki w pogo, w tle goście jeżdżący na deskach. Po prostu magia! Jedna z osób, które tam były, miała naszywkę z napisem „St. Pauli”. Kiedyś miałem coś podobnego i przypomniały mi się fajne czasy tej punkowej swobody.. Potem zrobiłem piosenkę, którą tak nazwałem i na tyle mi się to spodobało, że tak nazwałem też płytę.

Oprócz premiery solowego krążka, będzie też standardowo jesienna trasa koncertowa Końca Świata? To kontynuacja Folk Tour, czy całość odbędzie się pod innym szyldem?

Tak, to będzie Folk Tour 2 i tym razem odwiedzimy:

Lublin, Ostrowiec Świętokrzyski, Olsztyn, Łódź, Elbląg, Białystok, Suwałki, Poznań, Kraków, Szczecin, Warszawa, Sosnowiec, Bielsko Biała.

To, skoro zbliżamy się do końca. Czy czujesz się spełniony?

Absolutnie nie, bo chciałbym jeszcze wiele zrobić.

Będę spełniony bardziej, jak nagram już tę płytę, o której przed chwilą wspominaliśmy. Bardzo się denerwuję i ten okres, który teraz jest przede mną będzie najbardziej pracowitym okresem w moim życiu. Praca zawodowa, codzienna rodzinna bieżączka, nagranie płyty solo, organizacja trasy koncertowej Końca Świata i solo. Wcześniej chcę zrobić jeszcze 5 teledysków do swojego solowego krążka, a dodatkowo zaraz będziemy nagrywać cztery piosenki z Końcem Świata, nad którymi aktualnie pracujemy. Wszystko dzieje się teraz, tutaj, na raz i muszę to jakoś pozpinać i ogarnąć, tam zacząć, tam skończyć,  zanim mózg mi wyleci w kosmos. Wstaję więc codziennie o piątej / szóstej rano, suplementuje się, ograniczam alko, żeby tej energii starczyło na wszystko i buduje, organizuję.

Zdecydowanie więc nie jestem do końca spełniony. Jeszcze sporo pomysłów i planów mam w głowie.

© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone