“Doczekałem się. Doczekaliśmy się. Doczekaliście się. Świat się doczekał. Niepotrzebnie skreślić. Oto mamy owoc powrotu tandemu Dickinson-Smith na łono Żelaznej Dziewicy. Owoc to soczysty i smakowity” – to fragment recenzji ze strony rockmetal.pl, opublikowanej świeżo po wydaniu tej płyty i jest to jednocześnie fragment, który najlepiej oddaje skalę oczekiwania na ten krążek.
Pod koniec lat 90. wielu odetchnęło z ulgą, kiedy zespół poinformował o rozstaniu się z wokalistą Blaze’m Bayley’em. Nikt jednak nie zakładał na tyle pozytywnego scenariusza, że jego miejsce znów zajmie znany z najlepszych płyt Maidenów… Bruce Dickinson. Przed ponownym dołączeniem do zespołu postawił on jednak warunek, że okej wracam, ale tylko razem z gitarzystą Adrian’em Smith’em. Efekt? Pierwszy album zespołu nagrany na trzech gitarach i pierwszy album nagrany przez Maidenów na żywo. Nie ma tu jednak żadnej frontalnej gitarowej ściany dźwięków, a trzecie wiosło słyszymy bardziej w postaci rozmaitych smaczków. Krótko mówiąc cierpliwi zostali wynagrodzeni. Dickinson wrócił, a album wyszedł naprawdę znakomicie.
Co do samej muzyki. Jest dobrze, jest bardzo dobrze. Ciężko znaleźć jakiś słaby punkt, a wszystko wydaje się bardzo przemyślane. Każdy utwór, a w szczególności te dłuższe kompozycje zachwycają progresywnością – tym jak zwalniają, żeby po chwili przyspieszyć i odwrotnie. Album otwiera znakomity “The Wicker Man”. Ten kawałek naprawdę ma potencjał i wybór go na singiel był strzałem w dziesiątkę. Tytułowy utwór i “Blood Brothers” to natomiast świetne hymny, majestatyczne kawałki nadające się w sam raz pod koncertowe wykonania. Ja osobiście nie mogłem się oderwać jeszcze od “Out of The Silent Planet”. Jeden z kawałków, które naprawdę nie wychodziły mi z głowy. Ma coś w sobie. Krążek kończy “The Thin Line Between Love&Hate” – utwór o bardzo fajnej strukturze – również naprawdę udany.
Trzymajcie się.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone