Proszę Państwa, oto “Duke”. Kontrowersyjna i dzieląca fanów pozycja z dyskografii zespołu Genesis. Przez wielu chwalona i stawiana znacznie wyżej niż poprzedniczka, a przez ortodoksów znienawidzona już tak samo jak kolejne albumy grupy. Zanim sobie jednak napiszemy więcej na ten temat pochylmy się troszeczkę nad tym konkretnym egzemplarzem.

W jakiś sposób mimo średniego stanu ma dla mnie ogromny sentyment. W latach 80 trafił on w ręce mojego taty, będąc przywiezionym z RFN-u. Z racji niesprawnego gramofonu (no i w sumie też tego że tata przerzucił się na kasety, a potem płyty) “Duke” leżał sobie gdzieś w kącie, w mieszkaniu babci. Aż w końcu, zupełnym przypadkiem udało się go odnaleźć, odkurzyć i doprowadzić do przyzwoitego stanu. Radość i satysfakcja w momencie kiedy po tylu latach udało się usłyszeć pierwsze dźwięki na gramofonie była po prostu nieopisana.

Natomiast przechodząc do samej muzyki. Gdybym miał określić ten album jednym słowem to myślę, że użyłbym słowa “przejściowy”. Genesis z jednej strony tkwi tutaj nadal w progrockowych korzeniach, ale z drugiej skłania się już ku znacznie bardziej piosenkowym formom. Pomysł koncept-albumu czy rozbudowane progresywne instrumentalne utwory przemawiają za tym pierwszym. Przebojowe, krótkie piosenki jak “Turn It On Again” czy “Misundestanding” zdecydowanie za tym drugim. I chyba przez tą progresywność jest to dla mnie ostatni album Genesis, który właściwie w całości lubię. Żaden z kolejnych nie był już od A do Z tak równy i solidny.

Plusem tego krążka jest jeszcze fakt, że nie jest tak monotonny jak jego poprzednik. Tam słychać przede wszystkim klawisze Banksa, na Duke warstwa muzyczna jest zdecydowanie bogatsza. Co uważam za najlepsze? Zdecydowanie świetny “Duchess”, oklepany “Turn It On Again” (znienawidzony przez ortodoksów, ale w kategorii przeboju perełka), no i wisienka na torcie czyli rozbudowana końcówka (“Duke’s Travel”, “Duke’s End”). To najważniejsze polecanki.

Koniec.

© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone