Jako ostatnie wybitne dzieło tych Panów oceniam “Wind & Wuthering” – nie było już tutaj charyzmatycznego frontmana czyli Gabriela, ale płyta wciąż jest znakomita i lubię się w niej zasłuchiwać. Naprawdę nie najgorszy poziom trzymają jeszcze dwa kolejne krążki czyli “…And Then There Were Three…” i “Duke” (ten w szczególności). Potem następuje “Abacab” i to raczej płyta z kategorii nie do końca udanego eksperymentu. Jednak po latach 80. i kolejnych albumach osiągających ogromny sukces komercyjny, w zespole następuje trzęsienie Ziemi. Szeregi Genesis decyduje się opuścić Phil Collins.

Banks i Rutheford przejmują spuściznę grupy i w 1997 roku, w nowym składzie, ogłaszają nagrywanie premierowego krążka – “Calling All Stations”. Jako wokalistę wybierają niespełna trzydziestoletniego Raya Wilsona, który dotychczas kojarzony był z całkiem popularną w połowie lat 90. formacją Stilstkin. No i panowie nagrywają sobie płytę… świetną płytę, która była znakomitym nawiązaniem do tego co prezentowało Genesis w latach 70. Album niestety nie odniósł większego sukcesu komercyjnego. Przepadł przede wszystkim w Stanach, co przełożyło się również na znikome zainteresowanie koncertami. Po tym wszystkim niezbyt ładnie pożegnano Wilsona, a zespół znów się rozpadł.

No dobrze, czy “Calling All Stations” to tylko dobra płyta? No nie tylko. Są też słabsze kompozycje, ale no może tak z maksymalnie dwie. To nie najgorszy wynik. Zaczynamy od razu genialnym, najlepszym na płycie tytułowym kawałkiem. Świetny utwór, jeden z najlepszych Genesis(!). Następnie całkiem spory przebój i jeden z singli, czyli “Congo”. Udany komercyjnie i wyjątkowo przyjemny muzycznie. Jako trzeci, ten słabszy – “Shipwrecked”. Po chwili rekompensuje nam go jednak balladowy “Not About Us”. Co jeszcze tu znajdziemy? Między innymi ciekawy “The Dividing Line” z afrykańsko-orientalnymi rytmami perkusji. Potem już ciężko się do czegoś doczepić. Końcówka trzyma wysoki poziom, a dodatkowego wyróżnienia wymaga np. “Uncertain Weather”.

Enough.

© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone