Dwie pary oraz Mick Fleetwood. Dokładnie taki skład Fleetwood Mac ukształtował się w 1975 roku i jak się później okazało, stworzył on najbardziej przebojowy okres w historii zespołu. Już pierwszy album po dołączeniu do grupy Lindseya Buckinghama i Stevie Nicks odniósł sukces i sprzedawał się całkiem nieźle, ale był to dopiero wstęp przed tym co nastąpiło 2 lata później. Grupa wydaje wtedy krążek “Rumours”, który z miejsca stał się jedną z najlepiej sprzedających się płyt w historii muzyki rozrywkowej. Rozprowadzono ponad 30 milionów(!) kopii więc śmiało można założyć, że nie ma fana muzyki rockowej, który choć raz w życiu się o niego nie otarł. Po 1977 roku kariera zespołu jednak nieco wyhamowała i ostatecznie 5 lat później Fleetwood Mac zawiesza działalność. Złożyło się na to kilka czynników – część członków poświęciła się karierom solowym, część leczyła uzależnienia, ale przede wszystkim narastała wzajemna niechęć. Dochodziło nawet do sytuacji, że John Mcvie był w stanie nagrywać wokale dopiero wtedy, kiedy studio opuściła jego żona/ex-żona Christine.
Lindsey Buckingham nie zamierzał jednak próżnować i rozpoczął przygotowania do nagrań solowego albumu. Zaprosił swoich dawnych znajomych z zespołu i kiedy usłyszeli oni potencjał nagrywanego materiału, zdecydowali wydać krążek pod dobrze znanym szyldem. Proces tworzenia płyty trwał aż 18 miesięcy, ale za to jaki longplay ostatecznie dostaliśmy… praktycznie same legendarne przeboje. “Big Love”, “Seven Wonders”, ” “Everywhere”, czy “Little Lies”. Kto do dziś ich nie nuci? Album dodatkowo budowała wypieszczona do granic możliwości produkcja muzyczna, która w połączeniu z softrockową czy wręcz popową aranżacją dała znakomity efekt w odsłuchu.
Czy są tu jakieś słabsze momenty? Właściwie nie, odnoszę wrażenie, że wręcz każdy dźwięk został przemyślany i nie ma tu ani grama przypadku. Na pewno warto odsłuchać “Tango In The Night” na dobrym sprzęcie, podwójnie dobre wrażenia gwarantowane.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone