Artykuł napisany gościnnie na potrzeby bloga prowadzonego przez stronę klubstarejplyty.pl.

Dorobek mało którego muzyka jest tak bogaty i wszechstronny jak dorobek Dona Airyego. Obecny klawiszowiec Deep Purple, na początku lat osiemdziesiątych był bliskim współpracownikiem Ozzyego Osbourne’a, a mniej więcej 15 lat później zaaranżowany przez niego utwór wygrywał Eurowizję… pełna różnorodność. Oczywiście w międzyczasie Airey nie próżnował i nagrywał z niezliczoną ilością artystów, tworząc również swoje solowe kompozycje. Jest co ciekawe, także jedynym naocznym świadkiem śmierci Randyego Rhoadesa, a podczas trasy koncertowej promującej nagrane przez Jethro Tull “Crest Of A Knave”, Ian Anderson podziękował mu już po kilku występach uznając styl gry Airyego za „nieodpowiedni”. To raczej wyjątek, bo w branży muzycznej Don uznawany jest za bardzo dobrego fachowca i jednego z najlepszych rockowych/hardrockowych klawiszowców.

Mając do dyspozycji naprawdę bogaty wachlarz możliwości, jeśli chodzi o liczbę tytułów przy których Airey współpracował, zdecydowałem się przyjrzeć okresowi przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Najpierw Black Sabbath, potem Ozzy Osbourne, a na koniec Rainbow Ritchiego Blackmore’a. Same tuzy rocka. My natomiast wybierzemy się dziś w podróż po dwóch albumach – „Never Say Die” i „Bark At The Moon”. Szczególnie ten drugi aż kipiący klawiszami Aireygo.

Never Say Die” czyli najbardziej kontrowersyjny i burzliwy krążek w historii Sabbathów. Początkowo miał powstać bez Ozzyego, który opuścił zespół w 1977 roku. Rozpoczęto już nawet prace nad muzyką, z nowym wokalistą Davem Walkerem, ale Osbourne w pewnym momencie jak wyszedł ze studia, tak po prostu po roku przerwy do niego wrócił i bez większych tłumaczeń nagrał z zespołem nową płytę. Nastroje w zespole nie były już jednak tak dobre jak wcześniej. Na pracę wpływ miała przede wszystkim bardzo chłodna atmosfera panująca pomiędzy Iommim a Osoburnem. Sam Ozzy podkreślał potem w wywiadach że to już nie było to samo, nie wkładali już muzykę tyle samo serca…

mimo wszystko powstał naprawdę niezły i równy album. Bez wątpienia lepszy niż nagrane 2 lata wcześniej “Technical Ecstasy”. Jest bardziej spójny, zawiera sporo udanych kompozycji, a dodatkowo część muzyki sprawia wrażenie jakby powstała podczas luźnego jamowania (niepodobne dla Black Sabbath wcześniej). Zespołowi udało się także stworzyć dwa duże przeboje, które zostały wysoko sklasyfikowane na listach przebojów – mocny i dynamiczny utwór tytułowy oraz „Hard Road”. W tym drugim, z resztą, bezprecedensowa sytuacja – udzielający się wokalnie Tony Iommi.

Okej, ale skoro punktem wyjścia do moich przemyśleń był Don Airey, to czas też wspomnieć o jego udziale w „Never Say Die”. Słychać go wyraźne przede wszystkim w „Air Dance”. Jest tam sporo klawiszowych partii, a sam utwór ma bardzo przyjemny, balladowy charakter, wyróżniając się dodatkowo pod kątem instrumentalnym. Trochę syntezatorów znajdziemy też w “Johnny Blade”. Typowy sabbathowy utwór, doprawiony szczyptą nowoczesności. Jeden z lepszych kawałków na krążku, najbardziej w końcówce. Airey nadał tej płycie zupełnie odmienny charakter, w porównaniu do dotychczasowych dokonań Black Sabbath. Klawiszy jest tu dużo i mają dość znaczący wpływ na brzmienie, a nawet można powiedzieć, że miejscami wysuwają się na pierwszy plan. Gra Dona zazwyczaj nie była tylko tłem dla utworów, a raczej elementem dominującym. Tutaj znajdziemy bardzo dobre tego potwierdzenie.

Tymczasem Osbourne po odejściu z Sabbath długo nie próżnował i szybko rozpoczął karierę solową. U jego boku znów pojawił się Airey. Zagrał na trasie koncertowej promującej „Diary Of A Madman”, i co najważniejsze współtworzył trzeci krążek Ozzyego czyli “Bark At The Moon”. Słychać tam wpływy Dona znów bardzo wyraźnie Jest sporo klawiszy, a niektóre z utworów takie jak “So Tired” czy “You’re Not Different” są wręcz nimi przepełnione.

Sam krążek (z resztą opisywałem już go kiedyś na instagramie) nie należy do moich faworytów. Są tutaj udane kompozycje, niektóre nawet bardzo, ale z solowej dyskografii księcia ciemności wolę bardziej inne tytuły. Nie mniej darzę “Bark At The Moon” ogromnym sentymentem i za każdym razem podczas przesłuchania oplata mnie ona swoim klimatem. Wystarczy przecież spojrzeć na okładkę i obejrzeć teledysk do tytułowego utworu – no rodem z jakiegoś taniego slashera. Piękne.

Co do samej muzyki. Naprawdę bardzo lubię syntezatorowe/klawiszowe wstawki Dona na tej płycie. Świetnie brzmi to w „Now You See It (Now You Don’t)” czy w „Centre Of Eternity” – tutaj niczym kościelne organy. Trochę gorzej wypadają we wspomnianych już wcześniej balladach (“So Tired” to taki koszmarek że… eh), ale całościowo uznałbym jednak, że wkład Airyego w krążek zdecydowanie należy ocenić na plus. Bez wątpienia w tym przypadku również odcisnął na brzmieniu duże piętno.

Airey tworzy i gra do dziś. W 2002 roku został stałym członkiem Deep Purple, zastępując tym samym niedomagającego już zdrowotnie Jona Lorda. Jeśli ktoś ma wątpliwości czy wciąż jest w znakomitej formie, wystarczy posłuchać wydanej w 2017 roku “Infinite”. Klawisze świetnie współgrają z gitarą Steve’a Morse’a.. A kto bywał na ostatnich koncertach Purpli w Polsce, ten nawet mógł usłyszeć graną przez Dona „Szła Dzieweczka”. Tak, tak.. to ostatnie zdanie to nie pomyłka. Wspominałem, że jest wszechstronny?

© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone