Za oknem deszczowy i zimny wieczór, a ja po raz kolejny odpaliłem „inFinite” głównie po to żeby usiąść i zanurzyć się w dźwiękach wspaniałego „The Surprising”. Od razu wyjaśniam – nie jest tak że Purple nagrali słaby krążek z jednym wybitnym utworem, o nie nie. To jest naprawdę udana płyta.

Po zdecydowanie słabszym okresie i wydaniu trzech mało udanych albumów („Abandon”, „Bananas”, „Rapture Of The Deep”) Gillan i spółka przeszli pod producenckie skrzydła Boba Ezrina i skomponowali całkiem niezłe „Now What?!”. Kilka fajnych kawałków z „Uncommon Man” na czele powoduje że słucha się tego całkiem dobrze, a na pewno lepiej niż nudę z poprzednich krążków. No i wtedy Panowie z Deep Purple stwierdzili że kolejna płyta będzie ostatnią (ta, jasne…), a trasa koncertowa pożegnalną (ta, jasne…). Płyta nie okazała się tą ostatnią, ale jest naprawdę godna uwagi.

Zaczynamy znakomicie, od świetnego, dynamicznego i rockowego „Time For Bedlam”. Fantastyczny popis klawiszy Dona Airyego, na które odpowiada swoją gitarą Steve Morse. Dokładając do tego jeden z najmroczniejszych tekstów jakie kiedykolwiek napisał Gillan wychodzi w sumie drugi najlepszy kawałek na tej płycie. Z godnych uwagi utworów warto wymienić jeszcze staromodny, zagrany rockowo „All I Got Is You” czy zaskakująco bluesowy „Roadhouse Blues”. Podoba mi się także (choć nie jest to popularna opinia, szczególnie wśród Purplowców) chyba najlżejszy i najbardziej popowy kawałek na płycie „Johnny’s Band”.

No i oczywiście wisienka na torcie. Dla mnie najlepszy utwór (no dobra jeden z trzech najlepszych) utworów ery poBlackmorowej, czyli „The Surprising”. Znakomity muzycznie, powolnie się rozwijący i nostalgiczny. Bardzo dobry.

Czy to najlepszy krążek Purpli po roszadach w składzie? Nie. To drugi najlepszy krążek Purpli po roszadach w składzie. Numer jeden to wciąż „Purpendicular”.

© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone