Po 11 latach przerwy Iommi znów postanowił sięgnąć po sprawdzone nazwisko i namówił do powrotu na łono Black Sabbath Ronniego Jamesa Dio. Trudno właściwie dziwić się takiej decyzji. Mimo że nie wszystkie krążki z Tonym Martinem na wokalu były złe to jednak daleko im było do metalowej ekstraligi (chociaż takie „Headless Cross” to całkiem sztos płyta). W każdym razie wraca Dio i z ponownej współpracy obu panów powstaje „Dehumanizer”. Jaka to płyta? O tym za chwilę… Na początku pomarudzę jedynie, że bardzo żałuję w sumie że nie pociągnięto tego dalej. Plotka głosi że Iommi zachłysnął się myślą powrotu Ozzyego do Sabbathów i pogonił Dio. Kiedy okazało się że Ozzy jednak nie wróci to Dio nie był już zainteresowany współpracą…
Anyway, lubię ten okres w twórczości Sabbath kiedy po odejściu Ozzyego stanowisko wokalisy piastuje Dio. Powstały z tego mezaliansu trzy naprawdę całkiem udane albumy. Bardzo dobry „Heaven and Hell”, nieco gorszy, ale trzymający poziom „Mob Rules” i właśnie „Dehumanizer”. Krążek, który zawsze jakoś pomijałem na rzecz wspomnianej wcześniej dwójki… niesłusznie z resztą. Ale czy to najlepszy album z Dio? To nie jest poziom „Heaven and Hell” minimalnie, ale mimo tego nadal to kawał solidnego, metalowego grania.
Od razu z resztą wchodzimy z kopa w pierwsze dwa, potężnie brzmiące utwory. Naprawdę mocarne to kompozycje, a w „Computer’s God” mamy dodatkowo świetną solówkę Iommiego i przyspieszenie tempa w ostatnich dwóch minutach. Potem dynamiczny, nieco lżejszy „TV Crimes” do którego zrealizowano też nawet całkiem sprawny teledysk. No i następnie utwór numer cztery… pamiętam, że jak kiedyś czytałem jakąś recenzję piastował miano najsłabszego, a serio tak nie jest. Z pozostałych kawałków? Na pewno wyróżnia się „Master Of Insanity”, znów jest dynamicznie, znów Iommi popisuje się udanym riffem. Pod koniec jeszcze całkiem przyzwoita jak na Sabbathów ballada „Too Late” i „I” – chyba najlepszy na płycie.
Za dużo już znaków wyszło. Kończymy.
© 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone